Piękne chwile w Amsterdamie, złość lekkoatletów oraz słów kilka o tym, dlaczego Marcin Chabowski powinien pojechać do Rio

W ostatnich dniach, tygodniach kibice sportowi mogli przeżywać wiele sportowych emocji. Z jednej strony piłkarskie zmagania w europejskim czempionacie, z drugiej zawody tej samej rangi w lekkoatletyce w Amsterdamie. Wysyp medali w Holandii nie przyćmił jednak niewątpliwego sukcesu piłkarzy, którzy zameldowali się w ćwierćfinale. Nie ma sensu dyskutować, czy cenniejszy jest medal, czy awans do najlepszej ósemki – to jest jasne. Jednak zmagania te cieszą się zupełnie inną renomą.

Piłkarskie Euro to święto – kibic wie wszystko, co zjadł na śniadanie Lewandowski, jakiej muzyki słucha Grosicki i czyja żona najbardziej odpicowała się na trybunach. Masa materiałów w prasie – wywiady, konferencje prasowe, zdjęcia, absolutnie wszystko. Puste miasta w godzinach meczowych, wielka euforia po wygranym, czy też zremisowanym z Niemcami meczu. Z drugiej strony europejskie zmagania lekkoatletów. Zdecydowanie w cieniu. Czy ktoś z Was jest w stanie wymienić wszystkich medalistów? A chociaż złotych? Wierzę, że tak. Ale jednak mimo wszystko te sukcesy były mocno niedocenione. Faktem jest, że jednak imprezą sezonu są IO w Rio. I ta impreza będzie transmitowana z wielką estymą, porównywalną do każdej piłkarskiej imprezy. Tu poznamy wartość naszych zawodników. Bo dopiero na tle tych najlepszych będziemy w stanie docenić ich sukces. W piłce, poza Europą, liczą się jedynie kraje z Ameryki Południowej – Brazylia, Argentyna, Chile i Urugwaj. Nie oszukujmy się, ale drużyny z Afryki, a tym bardziej z innych kontynentów nigdy nie zbliżą się kulturą gry i wynikami do tych topowych z naszej kontynentu. Dlatego też ME są traktowane jako wyjątkowy turniej, w zasadzie topowych drużyn na świecie. A najlepsi lekkoatleci na świecie pochodzą jednak z USA, Jamajki, Kenii, Etiopii, czy Chin. Europejczycy często są tłem, chociaż może to za dużo powiedziane. Na zeszłorocznych MŚ w Pekinie na 47 złotych medali tylko (a może aż) 16 najcenniejszych krążków trafiło w ręce zawodników z Europy.

Nie dziwią mnie słowa naszego złotego medalisty z Amsterdamu, Adama Kszczota, który w wywiadzie dla Sport.pl mówi: Przeciętny kibic nie docenia sukcesów w innych dyscyplinach. W dużej mierze odpowiadają też za to media. Zajęcie czwartego czy ósmego miejsca w finale jest u nas opisywane jako porażka. Nie pojmuję tego. Sukcesy wielu znamienitych sportowców są spychane na boczny tor. Tymczasem za sam awans na mistrzostwa Europy, piłkarzy wychwala się pod niebiosa i mówi o tym w kategoriach niebotycznego osiągnięcia. Nic dziwnego, że wielu zdolnych zawodników, uprawiających inne dyscypliny, czuje się urażona i niedoceniona. Staram się to jednak jakoś rozumieć. Piłka nożna jest banalnym sportem. Zapamiętanie kilku prostych zasad nie stanowi dla nikogo najmniejszego problemu. Inaczej jest w innych sportach zarówno indywidualnych jak i drużynowych, które stoją na wyższym poziomie, gdzie tych reguł jest więcej i trudniej je ogarnąć. Nie będę się zastanawiał, co trudnego jest w bieganiu, czy rzucie oszczepem, ale prawda jest taka, że każdy dzieciak marzy o byciu piłkarzem. Przynajmniej tak było w czasach mojego dzieciństwa. Nikt nie myśli o byciu biegaczem. Doceniam zarówno sukces piłkarzy, jak i Adama Kszczota i innych lekkoatletów. Tak samo cieszyłem się ze złota Kamila Stocha, czy Zbigniewa Bródki, jak i z sukcesów Leszka Blanika, czy Joanny Jędrzejczyk. Wiem ile każdy z tych zawodników wkłada serca w osiągnięcie takiego sukcesu. Bo nawet jeśli mają talent, to mistrzowski poziom można osiągnąć tylko dzięki ciężkiej pracy. I to nie ma znaczenia, czy jesteś piłkarzem, biegaczem, czy miotasz kulą, czy rzucasz dyskiem.

Popularność piłki wynika z jej obecności w mediach i wkładów finansowych. A coś jest warte tyle, ile ktoś chce za to zapłacić. Tak samo niedocenieni mogą czuć się żużlowcy, którzy od lat dominują na światowych torach, to się nie przekłada jednak na ich zarobki. Prawda jest jednak taka, że jeśli chcesz być bożyszcze kibiców i zarabiać wielkie pieniądze, to biegając za piłką na zielonej murawie masz na to dużo większe szanse, niż pokonując setki kilometrów na tartanie. I wie to nawet 12-letnie dziecko, dlatego nikt do nikogo nie może mieć pretensji, bo droga jaką podążamy zależy tylko od nas. I nikt nie zmuszał Adama Kszczota, czy Marcina Lewandowskiego, aby zostali biegaczami.

_ _ _

Jak już się tak rozpisałem, to o jeszcze jednej sprawie. Przykro było patrzeć na Marcina Chabowskiego, który mimo iż na metę półmaratonu wpadł jako drugi z europejczyków, to niestety na medal się nie załapał, bo lepsi od niego byli zawodnicy z Erytrei i Kenii. Tak właśnie. To jest niesamowicie niesprawiedliwe, że występuje swego rodzaju zabawa w wybór reprezentacji, w której chce startować. W piłce ręcznej Katar w zasadzie kupił sobie zawodników, dzięki którym doczekał się medalu na MŚ. Lekkoatleci też są ściągani, daje się im paszport i “robi się” z nich swoich. Kaan Kigen Özbilen zdobył w Amsterdamie srebro, w zeszłym roku pobił rekord Europy w maratonie, a urodził się w Kenii i dla tego kraju zdobywał już medale na mistrzostwach Afryki.

Podobnie było dwa lata, gdy dla Polski srebro zdobył Yared Shegumo. Oczywiście bardzo się z tego sukcesu cieszyłem, ale teraz, gdy na to patrzę z perspektywy czasu, to jestem jednak zdania, że nie jest to sprawiedliwe. Yaredowi będę kibicował w Rio, mówi po polsku, zna nasz hymn, mieszka tutaj bardzo długo, ale jednak wolałbym, żeby sukces odnieśli Artur Kozłowski i Henryk Szost.

A nawet wolałbym, żeby Polskę na IO obok tych dwóch zawodników reprezentował Chabowski, bo na to zasłużył ciężką pracą i udowodnił w Amsterdamie, że to właśnie on powinien zdobyć olimpijską kwalifikację.

Zdjęcie główne pochodzi z Facebooka Marcina Chabowskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.