Jest jak jest nie jak powinno być

Miały być dzisiaj mistrzostwa świata w półmaratonie, miała być walka o godzinę i dziewiętnaście minut, miał być browarek i świętowanie. Zamiast tego była leśna treningowa dwudziestka, była walka, ale nie z własną głową i czasem, a z wiatrem i śniegiem, a zawsze się znajdzie powód, żeby wypić piwko… ;- )

Nie pamiętam kiedy organizatorzy mistrzostw świata poinformowali o odwołaniu imprezy, a następnie podali nowy termin, ale dzisiaj rano idąc z psem na spacer naprawdę cieszyłem się, że nie muszę jechać do Gdyni i nie spędzę kilkunastu minut przy padającym śniegu i szalejącym wietrze na Bulwarze Nadmorskim czekając na start biegu, gdzie to wszystko jest jeszcze bardziej spotęgowane. Widziałem, że w internetach podobne odczucia, więc, chociaż to może zabrzmi głupio, ale może nie ma tego złego? Dzisiaj pogoda iście barowa, a na mecie nie byłoby świętowania, tylko szybka zmiana stroju i ucieczka do domu. W skali biegowej to nie ma nic gorszego, niż deszcz i śnieg połączone z szalejącym wiatrem, szczególnie w Gdyni. Gorzej wypada jedynie zestawienie opadów i szalejącego wiatru z Tczewem. Miejmy nadzieję, że spotkamy się w komplecie w październiku w słonecznej aurze i bez wiatru.

No i nikt dzisiaj chociaż nie może napisać – byłaby życiówka, ale śnieg, deszcz i wiatr pokrzyżowały szyki… 🙂

Kolejny tydzień home office za mną, planowałem zrobić 140 tysięcy kroków, a w Garmin Connect widzę ich 139 668. Uda mi się dokręcić kierując się tylko do lodówki i z powrotem przed telewizor… A tak poważnie, to poniedziałek spędziłem bez zegarka (ale poza spacerem z psem nigdzie nie byłem), a dzisiaj jeszcze raz z Bajką wyjdę, więc mogę powiedzieć: mission completed. Zaliczyłem też trzy treningi siłowe, zacząłem pisać recenzję dla biegowe.pl, więc tylko jednego celu nie udało mi się zrealizować. No chyba że 88,11 kilometrów zaokrąglę pod 90… Oczywiście mogłem dokręcić dzisiaj te dwa nieszczęsne tysiączki, ale nie chciało mi się. Byliśmy już dość zmasakrowani walką z wiatrem, śniegiem i górkami w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Metodą małych kroków w końcu uda mi się zrobić te dziewięćdziesiąt. Może nawet w kolejnym tygodniu? Walkę zaczynam we wtorek. Pewne jest natomiast to, że marzec jest czwartym kolejnym miesiącem, w którym pękło trzysta. I fajnie.

W tym roku mam za sobą pierwszy tysiąc kilometrów (ciekawe, czy samochodem tyle przejechałem? Nie byłbym taki pewien…). Przypominam, że jeszcze się nie skończył marzec. W 2013 roku zbierać kilometry zacząłem w połowie kwietnia… i skończyłem z wynikiem 918. Ciekawie ta moja biegowa przygoda się rozwinęła.

Zamówiłem książkę też Piotra Sucheni. Mam nadzieję, że korekta nie zabije klimatu znanego z bloga Piotra. Jeśli nie, to się nie boję i będzie, jak to mówi Piotrek, GIT! Pewnie jutro paczucha wyląduje w paczkomacie, więc czemu by dnia wolnego od biegania na poświęcić na czytanie o bieganiu?

*

Plan na najbliższy tydzień: 90 kilometrów, 140 tysięcy kroków, 3 treningi siłowe, przeczytać książkę Piotra.

Zdrówka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.