Nic nie muszę, mogę!

Misja maraton 2016 zakończyła się dla mnie połowicznym sukcesem. Pobiegłem ponownie poniżej trzech godzin, poprawiłem rekord życiowy, ale do oczekiwanego rezultatu zabrakło mi nieco ponad dwóch minut. Dlatego teraz biegam jeszcze więcej, jeszcze szybciej, ale na siedem tygodni przed startem 3. Gdańsk Maratonu wcale nie czuję się specjalnie bardziej pewny siebie.

To paradoks. Do tej pory nie miałem problemu z brawurą na biegowej trasie. Nigdy specjalnie nie wkładałem sobie do głowy, że muszę. Raczej w moim słowniku dominowało słowo “mogę”. Mogę być lepszy, mogę być szybszy, mogę się poprawić. A przede wszystkim chcę! Teraz staram się myśleć podobnie, ale może to kumulujące się we mnie zmęczenie (chociaż fizycznie czuję się wyjątkowo dobrze), natężenie intensywnych jednostek, byle jaka pogoda i brak treningów w terenie powodują u mnie destrukcyjne myśli, że tym razem niekoniecznie będzie tak kolorowo.

Przygnębia mnie pogoda – jak nie śniegu po kostki, to lodowe pułapki czyhające na każdym kroku, albo zacinający od kilku dni deszcz z mocnym wiatrem powodują u mnie gęsią skórkę i totalny brak ochoty na bieganie na świeżym powietrzu. I tempo zawsze wydaję mi się za wolne. Za to treningi na bieżni mechanicznej, które na początku na fali entuzjazmu przychodziły mi z łatwością, teraz stały się trudną do przebrnięcia drogą. Czas mi się dłuży, a kilometry lecą coraz wolniej.

Pewnie jutro znowu rano ruszę ochoczo na trening i zapomnę o tych wszystkich rozterkach, ale obecnie nie potrafię sobie wyobrazić ciągłego biegu w tempie w okolicy 4:05 min/km przez ponad 42 kilometry. Do startu jednak coraz bliżej, pamiętam jak ruszyły zapisy i jeszcze pierwszego dnia moje nazwisko znalazło się na liście startowej, jeszcze nie tak dawno mieliśmy studniówkę, a teraz pozostało już tylko niecałe siedem tygodni. Nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał – a moje nogi i płuca po roztrenowaniu wskoczyły na jeszcze wyższy poziom, którego do tej pory nie udało mi się osiągnąć. Do każdego treningu, który realizowałem w zeszłym roku dokładam kilometr, dwa, trzy, a każdy interwał to większy dystans i większa ilość powtórzeń.

Nic, trzeba się jeszcze zmobilizować. Poczekać aż słońce zacznie wschodzić o godzinie rozpoczęcia treningu (to już nastąpi w pierwszej połowie marca!)… i na półmaraton w Gdyni. Póki co nie mam totalnie punktu odniesienia, w którym miejscu się znajduje (nie licząc mojego samopoczucia), a ten bieg da mi odpowiedź, czy w Gdańsku mogę liczyć na 2:54:59, czy może nawet coś więcej.

Żeby nie było, że się obrażam, skarżę i szukam wymówek, to nikt nie mówił, że będzie łatwo. A im więcej z siebie dam teraz, tym będzie mi łatwiej na trasie.

PS. Być może to koszulka ambasadora tak mi “ciąży” i powoduje, że niepotrzebnie nakładam na siebie presję. Chyba muszę po prostu w niej nie trenować ;- )

3 Comments

  1. Tomek pisze:

    Koszulka ta jest biala wiec jej szkoda… Poza tym powinna jednak mobilizowac niz ciazyc….

  2. Tomek pisze:

    Dziwne, bylem przekonany ze ta koszulka bardziej mobilizuje niz ciazy…

    • Adam pisze:

      Z koszulką ambasadora, jak z opaską kapitańską ;- ) Robert Lewandowski po przejęciu opaski od Kuby Błaszczykowskiego powiedział, że: “Jeżeli chodzi o aspekty piłkarskie, to opaska zmieniła mnie w niewielkim stopniu. Być może ciążąca na mnie odpowiedzialność jest większa. Jako kapitan robię wszystko, aby jak najlepiej przygotować zespół do meczu. Pokazać w trudnych momentach, że się nie poddajemy, a walczymy do końca. Mając opaskę, nie mogę zrobić jednak wiele więcej niż wcześniej. Gra cała reprezentacja i wszyscy zawodnicy są ważni.”

      Myślę, że to bardziej luźne przemyślenie z mojej strony jednak było. Czy jestem ambasadorem, czy bym nim nie był, to nic by nie zmieniło. Trenowałbym tak samo ciężko ;- ) Trzymaj się!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.