Przegląd

Już myślałem o łamaniu trzydziestu siedmiu minut w biegu na dziesięć kilometrów. Już sobie wyobrażałem, jak każdy tysiąc metrów pokonuję w 218, no, może 219 sekund. Już widziałem kolejną przekroczoną granicę. A tu nagle moje ciało, niczym Władysław Kozakiewicz w Moskwie, pokazuje “wała” i domaga się remontu, albo chociaż przeglądu.

Przed każdym maratonem mówię sobie, że to są moje ostatnie “takie” przygotowania. Takie tzn. niemal tylko biegowe. Bo jak już zacznę biegać i biega mi się dobrze, to nic nie zmieniam. Raz w tygodniu ćwiczyłem? Super. Jak nic nie boli, to wystarczy. A że biegam coraz szybciej i na coraz większe obciążenia narażam mój aparat ruchu, to w końcu ten brak ćwiczeń uzupełniających musiał się pojawić.

I tak też w piątek, po ośmiu kilometrach biegu, jak mnie coś złapało, to dopiero we wtorek puściło. Ból w okolicy Achillesa momentami nie pozwalał na swobodny spacer (szczególnie na podejściach czy zejściach), nie mówiąc o większej aktywności. Na środę umówiłem wizytę u fizjoterapeuty. Pewnie gdyby to nie był Achilles, to bym to rozbiegał. Ale już przed maratonem czułem dyskomfort w tej okolicy (choć w drugiej nodze), więc żeby nie pogłębiać urazu i nie “bawić się” z tym przez kilka kolejnych tygodni po prostu odpuściłem.

Nie biegam od piątku, czyli sześć dni. Kolejne sześć przede mną. W sumie dwanaście dni przerwy. Chyba, że będzie słabo. Gdyby nie wczorajsza wizyta, to pewnie już dzisiaj bym truchtał. Obiecałem sobie zrobić porządek ze swoim treningiem – zwrócić większą uwagę na ćwiczenia uzupełniające, czy pracę z ciężarem swojego ciała. Mam idealną okazję. Dostałem zestaw kilku ćwiczeń, to i rower stacjonarny musi mi wystarczyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.