Są tylko słabe charaktery?

Każdy wie, jaka jest pogoda – śnieg, a nawet bardzo dużo śniegu, mróz, wiatr. Po prostu nie jest zbyt przyjemnie. Mimo tych klimatycznych niedogodności staram się regularnie trenować. I choć o szóstej rano, przy minus dwunastu stopniach, bliżej mi do myśli samobójczych, niż do endorfinowego uniesienia, to w głowie sobie powtarzam: tym się różnią Ci, którzy chcą maraton pokonać, od tych, którzy chcą go ukończyć.

Nie chcę nikogo zniechęcić do startu, ale to właśnie teraz powinniśmy wykonać pracę, która zaprocentuje w wiosennym maratonie. Biegi ciągłe w pierwszym i drugim zakresie, biegi progowe, czy z narastającą prędkością – to jest to, co powinniśmy wpleść do naszego treningu. Oczywiście w kolejnych tygodniach również nas te jednostki nie ominą, ale zrobi się jaśniej i cieplej (oby!), więc powinno być łatwiej. A to, co wykonujemy obecnie będzie naszą bazą pod dalszą część przygotowań. Jak to wygląda u mnie?

Jak już wiecie nie należę do tych, którzy pokonują 100 kilometrów tygodniowo. Dużo mi brakuję nawet do tych, którzy klepią osiem dyszek. Mimo wszystko staram się zwiększyć swój kilometraż. Ostatnie dwa tygodnie to już całkiem niezłe wyniki – 68,7 i 70,3 km. Ktoś powie, że można to w weekend nabiegać. Inny, że super wynik. A ja powiem, że dla mnie to optymalna ilość, żeby zachować balans między solidnym treningiem, a regeneracją. Dwa treningi robię mocne / dłuższe, a trzy spokojne (chociaż nie wiem, czy w tej aurze takie są).

W zeszłym tygodniu do intensywnych jednostek należały piątkowe wybieganie w kopnym śniegu z dwoma długimi podbiegami i niedzielna przebieżka po lesie w mocniejszym tempie.

W tym, za sobą mam podbiegi:

A przed sobą… dwa dni treningowe. Po prostu ;- )

Chciałbym utrzymać średni kilometraż na poziomie 65 kilometrów tygodniowo i wystartować w kilku parkrunach – najlepiej mając już chociaż godzinę biegu w nogach.

Jeśli ktoś z Was jest zniechęcony pogodą, a słyszy z boku, że nie ma złej pogody, są tylko słabe charaktery, to cóż. Pozostaje albo trening na bieżni mechanicznej. Ale ja nie miałem okazji się jeszcze przekonać jakie to nieprzyjemne ;- ) Albo taktyka jaką przyjąłem podczas mojej pierwszej “biegowej” zimy, kiedy kupiłem rower stacjonarny. Przez cztery miesiące (listopad, grudzień, styczeń i luty) przebiegłem 193 kilometry (a teraz mamy stylowy wieszak ;-)). Ale w końcu przekonałem się, że w zimie i w śniegu też można się cieszyć bieganiem, chociaż początki nie były łatwe.

Nie poddawajcie się, ale znajcie też granicę, bo od odpuszczenia jednego treningu jeszcze nikt nie stracił formy (tak, jak nikt nie przytył od jednej pizzy)!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.