Tylko krowa nie zmienia poglądów!

13 stycznia pisałem, że jeszcze nie miałem okazji przekonać się jakie nieprzyjemne jest bieganie na bieżni mechanicznej. No i te słowa są już nieaktualne. A po trzech treningach muszę przyznać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Bałem się tych pierwszych sesji na bieżni. Sam nie wiem czemu. Na kilka dni przed moim debiutem dostałem nawet propozycję zastąpienia Daniela w Charytatywnej Bitwie Biegowej. Nie znając jednak specyfiki takiego biegania nie chciałem zrobić z siebie amatora i grzecznie podziękowałem. Tak się jednak złożyło, że w dniu rywalizacji przełamałem się i wskoczyłem na bieżnię. Była to sobota. W niedzielę powtórzyłem ten manewr, a dzisiaj po raz kolejny. I wiecie co? Nie jest tak źle. Ba, jest nawet dobrze.

Cztery lata biegania nauczyły mnie dopasowywania się do warunków. Biegałem i w trzydziestosopniowym upale i gdy kreska na termometrze pokazywała minus piętnaście. Czy to oznacza, że się poddałem i mam dosyć? Nie. Po prostu liczę na trochę komfortu. Chcę popracować nad szybkością i wytrzymałością szybkościową. A że wróciła zima, jestem pociągający i prychający, to zdecydowałem się na taką formę treningu. Oczywiście, nie mam zamiaru rezygnować z biegania na powietrzu, ale nie widzę problemu w zamknięciu się w ciepłym pomieszczeniu i klepania kilometrów “w miejscu”.

Od kiedy wróciłem z roztrenowania nie miałem niemal okazji do szybkiego biegania. Wystartowałem w dwóch parkrunach i to by było na tyle. Nie mogę powiedzieć, że pogoda mi przeszkadzała, bo zawsze jest jakieś wyjście, ale na pewno nie pomagała. A ja już zapomniałem jak się biega, gdy widzisz nieco dalej niż na dziesięć metrów i nie zastanawiasz się, czy możesz przyspieszyć, czy zaraz wpadniesz w jakąś lodową niespodziankę. Tymczasem przez najbliższy miesiąc taki komfort miał będę i chcę z niego skorzystać w 100%.

A jak to wygląda w praktyce? Szybko, szybko, szybko. Sam nie wiedziałem w jakiej jestem dyspozycji, bo nie miałem okazji się sprawdzić. Chociaż dwugodzinny trening, podczas którego pokonałem niemal 27 kilometrów, a średnie tętno wyniosło 155 bpm, napawał mnie optymizmem. Teraz wiem już nieco więcej. Jestem w stanie godzinę biec w tempie na czas poniżej trzech godzin w maratonie. Jednak tętno w terenie i na bieżni to zupełnie inna bajka. Bardzo szybko osiągam 160 i tylko rośnie, a ze mnie leje się niczym z lokomotywy z wiersza Tuwima.

Ale do rzeczy. Nie ma czego się bać! Sam jeszcze kilka dni temu byłem przeciwnikiem bieżni. Dzisiaj jestem już zupełnie innego zdania. Uważam, że to bardzo fajna alternatywa, dla każdego, kto w obecnych warunkach chce poczuć trochę prędkości.

Szkoda tylko, że Polar M200 nie ma możliwości połączenia się z bieżnią i muszę ręcznie wprowadzać przebiegnięty dystans. Chociaż to może też mieć swoje plusy, bo będę zmuszony do prowadzenia dzienniczka, chociaż tego wirtualnego, w Polar Flow.

PS. Po tych trzech treningach czuję się na tyle dobrze, że może czas zweryfikować swoje plany i głośno zacząć mówić o wyniku bliżej 2:50 w 3. Gdańsk Maratonie? Jeśli solidnie przepracuję najbliższe tygodnie i będą mnie omijały urazy i choroby, to powinienem być w stanie zawalczyć o taki wynik.

3 Comments

  1. A weryfikowałeś puls na bieżni pulsometrem zapinanym na klatce? Bo tutaj może być problem z odczytem –
    szybszy bieg=>szybsze ruchy zegarka=>inny odczyt tętna. W końcu to tylko praca z obrazem.
    Kilka razy próbowałem szybszych treningów z optycznym pulsometrem, skończyło się na tym, że używam piersiowego.

    Pewnie to już wiesz, ale warto brać poprawkę na prędkości osiągane na bieżni elektrycznej – jest o nie tam łatwiej. Odpada też aspekt wolicjonalny związany z utrzymaniem danej prędkości.

    Z drugiej strony – myślę że lepiej dać w palnik porządnie na takiej bieżni, niż ryzykować kontuzję na śliskiej nawierzchni.

    • Adam pisze:

      Cześć! Nie weryfikowałem – w zasadzie mógłbym to zrobić, bo mam gdzieś pasek w domu. Chociaż kiedyś w terenie robiłem test i odczyty były niemal jeden do jeden. Ale może faktycznie w zamkniętej przestrzeni będzie to wyglądało inaczej. Sprawdzę.

      O prędkościach wiem, naczytałem się już o tym sporo : ) A co do utrzymania prędkości, to trochę jak bieganie z pacemakerem – wiem, że Ty tego nie robisz i chyba nigdy nie robiłeś. Ale jak biegłem maraton na 3:15, to miałem podobny spokój, jak podczas treningu na bieżni. W palnik dać łatwo, ale chyba też łatwo się zajechać, muszę na to uważać.

      Ale cieszę się, że włączyłem ten element do przygotowań do maratonów. Widziałem, że Ty to stosujesz, że Bartek Olszewski bardzo często biega na bieżni. A trzeba czerpać wzorce od najlepszych ; )

  2. Na bieżnię wchodzę raczej w ostateczności – nie lubię robić na niej treningów tempowych, zawsze mam poczucie, że to trochę fake z tempem. Fakt że 2x w tygodniu lubię sobie na niej machnąć dyszkę (jako rozbieganie).

    Ale gdy rezygnuję z WB2 na dworze rankiem, na rzecz bieżni wieczorem, to mam wyrzuty sumienia. Wtedy nie mam dla siebie litości z tempem na bieżni 🙂

    Odnośnie pacemakerów – rzeczywiście nigdy ich nie śledziłem – lubię mieć świadomość pełnej kontroli biegu – w końcu sam się próbuję trenować, więc na sobie też polegam w dniu zawodów. A poniżej 2:45 to pejsów zazwyczaj nie ma – zresztą – zbyt dużo jest na szali (wiele miesięcy codziennej pracy) by zawierzyć to komukolwiek.

    Anyway – życzę by przyjaźń z bieżnią elektryczną wyszła Ci na dobre:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.