V Bieg do Źródeł – relacja

Miał być atest, nie było. Miało nie być szybkiego biegania, było. Wszystko na opak. Wszystko bardzo pozytywnie. I trudno nie myśleć o powrocie tutaj za rok, aby ponownie zmierzyć się z upalną temperaturą i sprzyjającą szybkiemu bieganiu trasą.

Bieg do Źródeł jest ambitną imprezą. Od lat na starcie staje bardzo silna stawka zawodników i można liczyć na szybkie ściganie. W tym roku nie było inaczej, aby uplasować się w pierwszej dziesiątce trzeba było pobiec trzydzieści sześć minut i osiem sekund, co było jednak poza moim zasięgiem. Ups, zdradziłem zakończenie, no więc wracajmy start…

Adam Baranowski. Numer 3. Elita. Brzmi jak żart, ale faktycznie biegłem z trójką. Do elity brakuje mi… mniej, niż więcej. Przynajmniej na tym biegu. No, ale już przed wystrzałem startera wiedziałem, że ciężko będzie wpisać się w biegowe prawo Tomasza Zielińskiego: wyższe miejsce, niż numer startowy. Jak już miałem być imitacją elity, to postanowiłem się chociaż rozgrzać. I to porządnie. Mimo naprawdę upalnego dnia dobrze mi to zrobiło. Nogi poczuły, co będzie grane. Z nosa mi kapało, ale mimo wszystko byłem dobrej myśli, nawet powiedziałem do Agnieszki: – Czuję, że będzie dobrze.

I było. Zacząłem spokojnie. Znowu. Nie wiem, co się stało, ale przestałem się bać, że na pierwszych kilometrach stracę tak dużo czasu, że później nie będę w stanie tego odrobić. Puściłem przed siebie wielu zawodników i biegłem swoje, około 3’45”. I czułem się naprawdę dobrze, byłem jeszcze na tyle przytomny, żeby przy nawrotce policzyć kobiety i powiedzieć żonie, że jest na siódmym miejscu.

Zabawa zaczęła się na trzecim kilometrze. Wtedy pomyślałem, że jest na tyle dobrze, że mogę trochę przyspieszyć. Udało mi się dość sprawnie dogonić dwóch zawodników i ruszyłem w pogoń za następnymi. Kilkadziesiąt metrów przed sobą widziałem jeszcze Dominikę Stelmach i po cichu liczyłem, że uda mi się ją złapać. Zdradzę wam, że się delikatnie przeliczyłem.

Kilometr po kilometrze według endomondo.

Ale cały czas przyspieszałem. Pierwszą piątkę pokonałem ze średnią 3’44” (kilka sekund straciłem na wodopoju, żeby złapać gąbkę i kubek), ale miałem fajne flow. Ciężko to opisać słowami, ale widziałem zawodników przed sobą, którzy są coraz bliżej, a mi wcale nie biegło się gorzej, wręcz przeciwnie, czułem się coraz lepiej. I tak było do samej mety. Ostatnie dwa kilometry były bardzo mocne i zabrakło mi sił na zdecydowany finisz, ale drugą połowę dystansu przebiegłem ze średnią 3’40”, więc było naprawdę dobrze. Biorąc pod uwagę temperaturę aż za bardzo!

Przebiegłem cały dystans w 36 minut 31 sekund. Nie piszę, że dyszkę, bo nie ma szans, żeby był atest. Słyszałem, że niektórym brakowało do pełnego dystansu nawet ponad 300 metrów… Kto najwięcej ścinał? ;- ) Mój Polar V800 zmierzył 9,86 km. Daje to średnią 3’42”, co w takiej temperaturze i na trasie z dwoma agrafkami jest rezultatem, który przed biegiem brałbym w ciemno :- )

Mam znowu mięśnie! Fot. AK-ska Photo.

Mam znowu mięśnie! Fot. AK-ska Photo.

Agnieszka utrzymała siódme miejsce i dało jej to podium. Fanfary! Co po gdańskim maratonie… A w sumie, o czym tu wspominać? Dało jej to podium w kategorii wiekowej i to na dodatek pierwsze miejsce, bo nagrody się nie dublowały.

  • Agnieszka: czas 00:45:03, 7. wśród kobiet, 3. w kategorii K20,
  • Adam: czas 00:36:31, 15. OPEN, 7. w kategorii M20.

Bieg ponownie świetnie zorganizowany (nawet mimo braku atestu). Super medal, szybka trasa, piękne statuetki (szkoda, że nie dla zawodników, którzy kończą zmagania w kategorii wiekowej na pudle), koszulka w pakiecie, świetny brelok do kluczy, pyszny tort i cała masa innych atrakcji. Na dodatek jeszcze z formą udało się wstrzelić, więc po raz kolejny będę z satysfakcją wspominał Bieg do Źródeł!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.