Wolno i niewolno

Przebiegłem ponad dziewięćdziesiąt kilometrów, będzie o czym pisać – pomyślałem… A potem spojrzałem na najlepsze narzędzie do analizy treningów (czytaj endomondo!) i zobaczyłem, że z tej prawie setki aż jeden poleciałem poniżej czterech minut (fanfary). Wygląda więc na to, że zostałem mistrzem biegów ciągłych i biegów z narastającą prędkością, bo w ostatnim tygodniu tylko takie za mną. Żadnych interwałów, żadnych kilometrówek, czy minutówek. Dorzuciłem do tego trzy treningi siłowe i z dnia na dzień biegło mi się lepiej, chociaż niedzielne wybieganie dało mi ostro popalić ze względu na profil trasy.

  • Poniedziałki zazwyczaj są wolne, ale odpuszczone było w poprzednią sobotę, więc dla odmiany rozpoczęliśmy treningowy tydzień w poniedziałkowy wieczór i tempie 5:10 min/km zrobiliśmy prawie 12 kilometrów. I było fajnie. W tych popołudniowych treningach najbardziej stresująca jest ilość ludzi na spacerach i to, że można spotkać patrol policji, więc trzeba wytężać wzrok…
  • Wtorek zaczął się od 13 kilometrów BNP. Od 4:32 do 4:03 min/km. Potem spotkałem żonę i dałem sobie na luz. W sumie wyszło ponad 16 kilometrów. Wieczorkiem odpaliłem ‘The Last Dance’ na Netflixie i poćwiczyłem z ciężarami i taśmami oglądając Dennisa Rodmana w akcji,
  • Kolejny luźny bieg był w czwartek (12 kilometrów w tempie 5:17 min/km),
  • A w wolny od pracy piątek zrobiłem półmaraton z lekkim okładem, z czego 8 kilometrów narastająco (od 4:15 do 3:57 min/km) i poprawiłem kolejną godzinką ćwiczeń siłowych,
  • Następnego dnia dyszka po 5:10 min/km,
  • W niedzielę standardowo wybieganie po leśnych ścieżkach. Tym razem wybraliśmy się do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego i zrobiliśmy 21,5 kilometra w 5:39 min/km. Ostatnio zaczynamy zdecydowanie wolniej, nawet bliżej sześciu minut na kilometr, i z czasem przyspieszamy, ale wciąż jest tempo powyżej 5’00”. Niby “tylko” 300 metrów przewyższenia, ale miałem wrażenie, że cały czas mamy pod górkę… Mimo wszystko było git! No i niedzielę skończyłem kolejnym treningiem siłowym. Nic ciekawego – klata, plecy, barki, od tego są ciężarki.

93,43 km, ponad dziesięć godzin treningów, prawie siedem tysięcy spalonych kalorii i 153 tysiące kroków. Jak pro na roztrenowaniu.

W temacie biegów cisza. Jestem zaskoczony, że jeszcze ekipa z TriCity Trail nie przekazała żadnych informacji na temat imprezy, bo do startu zostały tylko dwa miesiące i dobrze by było wiedzieć, czy coś z tego może się urodzić. Cisza też z poniewierkowego frontu, ale UKP zaplanowana jest dopiero na drugą połowę września, więc to mogę jeszcze zrozumieć.

Wyczyściłem i schowałem do szafy Hoka One One. Jest już na tyle ciepło, że bieganie w butach z gore-texem może być przyczynkiem to bólów i obrzęków. Wróciłem więc do Salomon Sense Escape i uważam, że na trójmiejskie trasy to totalny sztosik – wygodne, lekkie, dynamiczne. Bieżnik już mam dość mocno przeorany i zastanawiam się, czy po prostu nie zamówić kolejnej pary, bo stosunek jakości do ceny jest bardzo zadowalający. Zdecydowanie lepiej się czuję na leśnej ścieżce w butach trailowych, niż w tych, na których pokonuję kolejne kilometry nad gdańskim Iten, gdybyście pytali, czemu nie biegam w Pegasusach, czy innych Solar Boostach.

Nie zakładałem sobie żadnego kilometrażu i wpadło ponad 90 kilometrów, na które od kilku tygodni “polowałem”. Teraz czas na stówkę : )

Zdrówka!

PS. Gdyby było normalnie (i gdybym się oczywiście zapisał na czas), to byście dzisiaj czytali relację z Wings For Life.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.