Przebiegłem ponad dziewięćdziesiąt kilometrów, będzie o czym pisać – pomyślałem… A potem spojrzałem na najlepsze narzędzie do analizy treningów (czytaj endomondo!) i zobaczyłem, że z tej prawie setki aż jeden poleciałem poniżej czterech minut (fanfary). Wygląda więc na to, że zostałem mistrzem biegów ciągłych i biegów z narastającą prędkością, bo w ostatnim tygodniu tylko takie za mną. Żadnych interwałów, żadnych kilometrówek, czy minutówek. Dorzuciłem do tego trzy treningi siłowe i z dnia na dzień biegło mi się lepiej, chociaż niedzielne wybieganie dało mi ostro popalić ze względu na profil trasy.
93,43 km, ponad dziesięć godzin treningów, prawie siedem tysięcy spalonych kalorii i 153 tysiące kroków. Jak pro na roztrenowaniu.
W temacie biegów cisza. Jestem zaskoczony, że jeszcze ekipa z TriCity Trail nie przekazała żadnych informacji na temat imprezy, bo do startu zostały tylko dwa miesiące i dobrze by było wiedzieć, czy coś z tego może się urodzić. Cisza też z poniewierkowego frontu, ale UKP zaplanowana jest dopiero na drugą połowę września, więc to mogę jeszcze zrozumieć.
Wyczyściłem i schowałem do szafy Hoka One One. Jest już na tyle ciepło, że bieganie w butach z gore-texem może być przyczynkiem to bólów i obrzęków. Wróciłem więc do Salomon Sense Escape i uważam, że na trójmiejskie trasy to totalny sztosik – wygodne, lekkie, dynamiczne. Bieżnik już mam dość mocno przeorany i zastanawiam się, czy po prostu nie zamówić kolejnej pary, bo stosunek jakości do ceny jest bardzo zadowalający. Zdecydowanie lepiej się czuję na leśnej ścieżce w butach trailowych, niż w tych, na których pokonuję kolejne kilometry nad gdańskim Iten, gdybyście pytali, czemu nie biegam w Pegasusach, czy innych Solar Boostach.
Nie zakładałem sobie żadnego kilometrażu i wpadło ponad 90 kilometrów, na które od kilku tygodni “polowałem”. Teraz czas na stówkę : )
Zdrówka!
PS. Gdyby było normalnie (i gdybym się oczywiście zapisał na czas), to byście dzisiaj czytali relację z Wings For Life.