Osiem godzin w biegu. Z jednej strony zupełny przypadek, bo gdybym wiedział, że w niedzielę wysiłek fizyczny nie będzie dla mnie uciążliwy, to piątkowy bieg długi zamieniłbym na mniej obciążającą jednostkę. Z drugiej – ciekawe doświadczenie, które pozwoliło mi zakończyć tydzień z 98 kilometrami na liczniku.
Całkiem niedawno zastanawiałem się, czy praca na etacie i stówka tygodniowo daje szansę na “normalne” funkcjonowanie. Okazuje się, że przy przemyślanym planie dnia, a nawet patrząc szerzej – całego tygodnia, nie jest to specjalnym problemem. Mimo wszystko wciąż podziwiam wszystkich, którzy potrafią w swój tydzień wpleść taki kilometraż i dodatkowo nie zarywać żadnej płaszczyzny życia (rodziny i pracy). Miło, że (prawie) udało mi się zaliczyć taki wynik i miło, że nie wpłynęło to negatywnie na wszystko inne, co nie jest związane z bieganiem.
Na endomondo możecie sprawdzić w jaki sposób do tego doszło.
Rozkładając na czynniki pierwsze:
Nie mam w planach powtórki (w najbliższym czasie). To, co długiego miałem do przebiegnięcia przed maratonem to przebiegłem. Teraz chciałbym nabrać trochę szybkości. Napisałbym, że również zjechać z wagą, ale zaraz moja żona to przeczyta i się zapyta: z czego Ty chcesz zjeżdżać?! ;- )
Mam dwadzieścia jeden dni, aby niczego nie spieprzyć, czyli krótko mówiąc: nie zajechać się. Od początku roku mam na liczniku już prawie tysiąc kilometrów, więc przed maratonem kluczowe powinno być nabranie świeżości. Taki jest plan na najbliższe dni – mniej kilometrów, ale szybciej. Uzupełniane o rolowanie, z którym w ostatnich tygodniach się mocno zaprzyjaźniłem, musi dać efekt w postaci dobrego wyniku.
Tytułowe liczby, to czas, który spędziłem w poprzednim tygodniu na bieganiu. Kto da więcej?
2 Comments
Ja biegłe od zewnętrznej p;o łukach, więc nie było to aż tak easy dla mnie 🙂
A dzisiaj biegałem z Tomkiem B. i też musiał biec po zewnętrznej. Może ja po prostu potrzebuje trochę bardziej być z lewa, bo jak biegam z tą lepszą połową, to ja właśnie “idę po szerokiej” :- )