2. PZU Gdańsk Maraton – relacja

Nie możesz być na gorszym miejscu, niż masz numer startowy, powiedział mi przed jednym z biegów mój kolega Tomasz. Do dzisiaj to pamiętam i okazało się, że na moim czwartym w życiu maratonie nie zawiodłem. A startowałem z numerem 22.

Do wiosennego maratonu przygotowywałem się od początku roku, decyzja o starcie w Gdańsku zapadła w połowie marca, tuż przed półmaratonem w Gdyni. Dwa tygodnie przed imprezą skończyłem z ciężkimi treningami, starałem się być w gotowości startowej i łapać świeżość. Wieczór i poranek przed startem należały do spokojnych. Wszystko szło gładko, pobudka, spacer z psem, śniadanie, dotarcie na miejsce, przebranie się, rozgrzewka (albo coś, co miało ją przypominać) – wszystko zgodnie z planem. Kilka minut przed dziewiątą stałem w strefie startowej, ale tym razem nie towarzyszyły mi jakieś ogromne emocje, czy zdenerwowanie. Chwilę później podszedł do mnie Krzysiek, z którym się umówiłem na bieg na 2:55, trochę pogadaliśmy, trochę pomilczeliśmy i ruszyliśmy.

Pierwsze kilkadziesiąt metrów, to oczywiście szaleństwo i na zegarku 3:30 min/km. Od razu korekta, zwalniamy i pierwszy kilometr wychodzi idealnie – 4:08. Tak miało być, najlepiej do 30. kilometra. Miało, ale się nie udało. W Europejskim Centrum Solidarności na chwilę straciłem zasięg GPS, średnie tempo podskoczyło do 4:12 i zaczęliśmy przyspieszać. Około siódmego kilometra zjadłem pierwszy żel, który miałem przy sobie. Pozostałe trzy i ich dostarczenie spoczęło na barkach mojego zespołu technicznego w osobach małżonki i jej mamy. Szło dobrze, tempo około 4:06-07. Oddech raczej spokojny. Na 12. kilometrze dogoniła nas grupa Meza. Biegło się lekko i przyjemnie, więc decyzja mogła być tylko jedna – lecimy razem!

Utrzymać to tempo udało mi się do 23. kilometra. Odpuściłem. Jeśli chciałem myśleć o dobrym wyniku, to musiałem tak zrobić. Mój trzeci żel przypadał na 27,5 km. Agnieszka od razu na mnie spojrzała i powiedziała: – Czemu biegniesz sam?! Kilkadziesiąt metrów przede mną widziała grupę, z która się jeszcze niedawno trzymałem. Powiedziałem, że nie dam rady z nimi się ścigać. Poprosiłem jeszcze o butelkę wody, musiałem się polać, szczególnie mięsień czworogłowy w lewej nodze. Nie byłem w stanie się odpowiednio schłodzić kubeczkami podawanymi przez wolontariuszy, a nie chciałem się zatrzymywać. Zaczynałem słabnąć, ale wciąż utrzymywałem tempo poniżej 4:20 min/km. Prognozowany wynik poniżej 2:55.

Za szybki początek odbił się nieco na mojej dyspozycji. Walczyłem z wiatrem i przede wszystkim z własną słabością. Poczułem, że maraton się w końcu zaczął! Noga ciągnęła, bałem się, że kolejny krok będzie ostatnim, po drodze minąłem kilku zawodników, w tym Meza, którego dopadła ściana i dociągnąłem do 35. kilometra. Tu z pomocą (kolejnym żelem i butelką wody) czekała żona. Zwolniłem, przez kilkadziesiąt metrów biegliśmy razem, spokojnie zjadłem żel, wziąłem wodę i wiedziałem, że dam radę. Zostało mi już tylko niewiele ponad siedem kilometrów.

Fot. Henryk Witt

Fot. Henryk Witt

Podbieg pod Zieloną Drogę i przed sobą widzę mojego kompana z początkowej części biegu, Krzyśka. Biegnie ciężko, nie ma już sił. Ale kto ma na cztery kilometry przed metą? Mnie też bolą nogi, szczególnie obie „czwórki”. Liczę na to, że będzie już tylko lekko i przyjemnie, a tymczasem nawrót do mety i potężny wiatr prosto w twarz. Tego się nie spodziewałem. Przede mną nikogo. Czeka mnie prawie trzy tysiące metrów walki z wichurą. Zbieram się, ledwo podnoszę nogi, wynik 2:55 już dawno przestał być realny…

Ale wciąż mam szansę na życiówkę. Zakręt w prawo. 500 metrów i będę mógł się w końcu zatrzymać. Przede mną dwóch zawodników. Za daleko. Słyszę jak spiker wymawia moje imię. Zakręt w lewo, w halę AmberExpo i widzę metę. 2:57:17! Chyba pierwszy raz wbiegam na metę z podniesionymi rękoma. Zatrzymuję zegarek. Piątka ze spikerem, piątka z Radkiem Dudyczem. Szukam wzrokiem Agi, czeka na mnie za barierkami.

Lecę do żony po buziaka, jest też z nią mój tata z żoną. Chwilę z nimi siedzę. Inaczej oni stoją, a ja w pozycji półsiedzącej walczę, żeby nie złapał mnie żaden skórcz. Po kilku minutach wracam do strefy biegacza do depozytu i pod prysznic. Oni są tacy zadowoleni, żona pewnie dlatego, że jestem w jednym kawałku i po każdym kolejnym maratonie wyglądam co raz lepiej. Tata z powodu czasu i miejsca.

Niewiele mi zabrakło do miejsca na podium w kategorii wiekowej (byłem 5.). 22. pozycja w klasyfikacji generalnej, to też świetny rezultat (nie byłem chociaż gorszy, niż miałem numer startowy). W Toruniu byłem 27., ale w stawce trzykrotnie mniejszej. Dlatego uważam ten bieg za wielki sukces! Szkoda, że nie udało się zejść poniżej 2:55, ale przyjdzie i na to pora. Póki co mam zamiar odpocząć od maratonów. To jest fantastyczny dystans, za linią mety są wielkie emocje, ale same przygotowania do wyniku poniżej trzech godzin, to ogrom pracy. Teraz mam zamiar się cieszyć, a za trzy tygodnie kolejny bieg, z Agą startujemy razem w III Biegu do Źródeł. Na starcie będzie też jeden z największych bohaterów gdańskiej imprezy, Antoni Grabowski (Poranny Biegacz), który w klasyfikacji open zajął 3. miejsce! Brawo, jeszcze raz gratuluję!

Krzysztof, mój kompan, z biegu też skończył poniżej trzech godzin (2:58:45)! Szkoda tylko, że nie udało się zrobić życiówki, bo brakowało niewiele. Ale i tak wynik świetny!

Tego sukcesu nie byłoby, gdyby nie ciężka praca. Ale też wsparcie całej rodziny, a szczególnie mojej żony. I za to dziękuję! Gdyby nie Agnieszka pewnie nadal byłbym małą foczką, która maraton, to może co najwyżej zacząć w piątek, a skończyć w niedzielę ;- )

Na temat organizacji napiszę osobnego posta, bo MOSiR Gdańsk na to zasługuje.

Foto główne: FOTO-KLATKA.pl

2 Comments

  1. Na swoim podwórku fajnie się biega. Śmieję się, że trasa tego maratonu, to moje codzienne treningi:) Ciekaw jestem, jak będzie z dyspozycją podczas BDZ – mam nadzieję, że nogi “odkamienią” się do tego czasu. Dziękuję za wzmiankę, gratuluję waleczności, i życzę dalszych życiówek:)

    • Adam pisze:

      Cześć! Ja właśnie najbardziej lubię te biegi u “siebie”. I też liczę, że zdążę trochę prędkości nabrać przed BDŹ. A jak nie, to najwyżej będę miał run4fun : )
      Dzięki i zobaczenia na starcie.
      Pozdrawiam!.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.