Do Starogardu Gdańskiego pojechałem powalczyć o wynik w granicach 37 minut. Dobrze wiedziałem, że trasa nie ma atestu, ale liczyłem, że będzie liczyła około dziesięciu kilometrów. Do tej granicy zabrakło nieco ponad 300 metrów. Mimo wszystko warto było tam pojechać i zmierzyć się z niesamowicie selektywną trasą, pełną zbiegów i podbiegów. Pogoda sprzyjała szybkiemu bieganiu, jednak profil trasy już nie.
Na rozgrzewkę wyszliśmy około 20 minut przed godziną zero. Przyjemnością była możliwość skorzystania z tartanowej bieżni. Kilka przebieżek i można było ruszyć w kierunku startu. Szeroka pierwsza linia, w której znalazłoby się i miejsce dla mnie u boku elity polskich biegów długodystansowych tj. Arka Gardzielewskiego, Marka Kowalskiego i Piotra Pobłockiego. Nie pchałem się jednak na afisz i stanąłem kilka metrów za faworytami biegu. Chciałem zacząć spokojnie, ale to nie do końca się udało, chociaż zwalniałem jak mogłem. Zrobiłem to, co na 2. Biegu na Bucze, czyli puściłem wielu zawodników przed siebie i wydawało mi się, że biegnę nieco poniżej czterech minut na kilometr. Chwilowe tempo wariowało, raz było to 3:20, po chwili 3:40, finalnie pierwszy kilometr “zamknąłem” w 3:32. Potem sytuacja się ustabilizowała i kolejne tysiące pokonywałem w tempie 3:41 do 3:49.
Do pokonania mieliśmy cztery pętle, chociaż gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, to poważnie bym się zastanowił nad startem w Starogardzie. Nie jestem fanem biegania w kółko, przynajmniej na zawodach. Wystarczy mi, że kręcę się wokół “moich” zbiorników retencyjnych. Po pierwszym okrążeniu znajdowałem się na końcu sześciooosobowej grupy, któryś z kibiców krzyknął, że ostatni z nas jest na 24. miejscu. Tyle wiedziałem. Wtedy założyłem sobie, że utrzymanie tej pozycji będzie dla mnie planem minimum na ten bieg.
Chciałbym napisać, że biegło mi się lekko i przyjemnie, ale wcale tak nie było. Urozmaicona trasa nie dawała chwili wytchnienia, jak nie biegliśmy pod górę, to mieliśmy pod wiatr. Jak nie pod wiatr, to pod górę. W sumie na trasie do pokonania mieliśmy aż 12 podbiegów. Cholera jasna! Dwanaście podbiegów na dziesięciu kilometrach?! Serio? Nie miałem okazji jeszcze biegać na tak selektywnej trasie. Tętno nawet na moment nie spadło poniżej 180 uderzeń serca na minutę.
Grupa, w której biegłem stopniała najpierw do czterech zawodników, a potem się rozpadła. Na plecach miałem jednego pana, który bardzo sprytnie podążał za mną jak cień. Pod górkę się ciągnął, a przy wietrze frontowym chował się za moimi plecami. Nie powiem, żeby mnie to nie denerwowało. Zgubić mi się udało go dopiero na ostatnim kilometrze, na mecie również zameldowałem się przed nim, co nie ukrywam, sprawiło mi nieco radości. Wpadając na metę miałem również satysfakcję z tego, że zegar nie pokazywał jeszcze 36 minut, dokładnie ukończyłem rywalizację cztery sekundy przed tą granicą. Gdyby to była trasa z atestem, to najprawdopodobniej bym świętował niczym piłkarze awans na mundial ;- )
Ze Starogardu przywozimy jednak dobre wspomnienia, dwa czwarte miejsca w kategoriach wiekowych na tak wymagającej trasie i w takiej stawce napawają optymizmem.
Agnieszka: czas 45:13, 142. OPEN, 23. wśród kobiet, 4. w kategorii K20,
Adam: czas 35:56, 22. OPEN, 18. wśród mężczyzn, 4. w kategorii M20,
Tata: czas 48:21, 192. OPEN, 159. wśród mężczyzn, 19. w kategorii M50.
Podsumowując – polecam start w Biegu Kociewskim. Jest to impreza zorganizowana jest na bardzo dobrym poziomie. W skład pakietu startowego wchodzi numer i posiłek regeneracyjny, co najważniejsze ciepły. Nagród jest cała masa – dla ośmiu najszybszych mężczyzn i kobiet nagrody finansowe + klasyfikacje wiekowe, również nagradzane. Dodatkowo po dekoracjach odbyło się losowanie nagród.
PS. Chciałbym pozdrowić mojego kolegę Pawła, który pojawił się na trasie biegu. Gdyby ktoś powiedział mi pięć lat temu, że w sobotę o 12:00 będziemy biegać, to jedyną moją reakcją byłoby: – Chyba po piwo!
Foto główne: AK-ska Photo
2 Comments
Widzę ze rodzinne bieganie daje motywacje;wszyscy na mecie.
Mam nadzieje ze w głowie sie nie zakręciło i reszta rodzinki zadowolona jak Ty.Ale bieganie na twoim poziomie ,to dla wielu jak wejście na Mount Everest nigdy nie osiągalne 🙂
Hej! Wszyscy zadowoleni, jeszcze nie było imprezy, po której byłoby inaczej… Czasami jest jakaś taka minimalna nutka rozczarowania, gdy zabraknie kilku sekund do życiówki, czy miejsca na podium, ale staramy się pozytywnie podchodzić do biegania i czerpać z tego co najlepsze!
Dzięki za miłe słowa. Masz rację, dla 90-95% jest to poziom nieosiągalny, ale nikogo nie zmuszam do szybkiego biegania. Uwierz mi, że gdyby moja żona 10 km biegała w godzinę to bym ją tak samo dopingował, tak samo chętnie z nią jeździł na zawody i tak samo czekał na mecie! :- )