4. Gdańsk Maraton – relacja

Bez problemów. Wszystkie treningi zrealizowane od A do Z. Zwiększony kilometraż. Nieśpieszne wybiegania przeplatane z szybszymi jednostkami. Dzień przed startem byłem opanowany – nawet nie miałem żadnego spotkania pierwszego stopnia z blenderem. Strój startowy czekał przygotowany już od wieczora, więc nie było porannej gonitwy. Wszystko odbyło się spokojnie. Aż za spokojnie.

Sobotni rozruch zrobiony w towarzystwie małżonki i Radka (2:43:24 i 9. miejsce – wow) napawał optymizmem. Nogi były lekkie. Byłem gotowy na szybkie bieganie. Na starcie byłem opanowany, chociaż z perspektywy czasu żałuję, że nie zrobiłem żadnego przetarcia w postaci chociażby biegu na 10 kilometrów. Jedynie martwiła mnie temperatura, która już na starcie wynosiła ponad dziesięć stopni. Wiedziałem, że warunki nie będą dla mnie optymalne, więc postanowiłem zacząć wolniej, niż w tempie na wynik poniżej 2:50.

Od początku wynik oscylował w okolicy 2:53:00. Właściwie pierwsze 30 kilometrów przebiegło bez historii. Kilka przebiegłem poniżej czterech minut, a najwolniejszy w 4’06”.  Zaliczyłem stadion (i chyba już spędziłem więcej czasu “na boisku” od Sebastiana Mili i jeszcze na dodatek sam za to zapłaciłem), potem skinąłem panu Netpunowi, a kilkadziesiąt następnych minut spędziłem na długiej prostej, zwanej ulicą Grunwaldzką. Wiatr sprzyjał, a może raczej nie przeszkadzał, ale słońce już zaczynało doskwierać.

Po 30. kilometrze miałem przyspieszyć i mknąć do mety, aby jak zbliżyć się do granicy dwóch godzin i pięćdziesięciu minut. No i, nie bawiąc się w konwenanse, się zesrało. Wbiegając do parku Reagana czułem jak opadam z sił. Z każdym krokiem biegłem wolniej i wolniej. Byłem zagotowany i brakowało mi mocy, aby utrzymać tempo, które dawałoby mi (chociaż) nową życiówkę. Jeszcze na siedem tysięcy metrów przed metą miałem na nią szansę… Ale przy moim tempie biegu, temperaturze i siłach, które mi pozostały, były one niewielkie.

Gdy już myślałem, że “jedynym” z czego będę mógł się cieszyć będzie wynik mojej żony, to… Mój biegowy kumpel, a zarazem sąsiad, oznajmił mi na kilometr przed metą, że Agnieszka zeszła z trasy. Wtedy było mi już wszystko jedno.  I właściwie z takim nastawieniem wbiegłem na metę. Zatrzymując zegarek po 2:56:13.

Bolały mnie nogi. Okropnie. Czułem się bardzo zmęczony fizycznie i psychicznie. Jedyne czego chciałem, to zobaczyć się z żoną. Kompletnie miałem w nosie swój rezultat. Nie udało się. Zdarza się. Świat się nie zawalił. Wciąż mam zamiar biegać. Wciąż mam zamiar biegać maratony. I wciąż wierzę w rezultat lepszy niż 2:49:59.

A na gdańskim maratonie widzimy się za rok!

Wszystkie zdjęcia w tekście pochodzą z serwisu fotomaraton.pl.

3 Comments

  1. Bardzo dobry poczatek – strach pomyśleć, co byłoby, gdybyś zaczął szybciej.

    Źaden ze mnie trener i znawca, ale patrząc na Twoje treningi na endo, to trochę brakowało treningu do sub 2:50. Podkreślam – nie jestem najlepszym przykładem – ale kiedy łamałem tę granicę, na treningach prędkości rzędu 3:59-3:50 czułem spokojnie i utrzymywałem na dystansach 15-30km w porywie.

    Wydaje mi się, że tego u Ciebie zabrakło – biegi Ciągłe, BNP.

    Widzimy sił w Kretowinach?

    • Adam pisze:

      Myślę, że to może być jedna z przyczyn. Musiałbym przeanalizować jak to wyglądało przed rokiem. Ale gdyby pogoda była bardziej łaskawa, to mimo wszystko miałem szansę na wynik lepszy chociaż o te dwie minuty. Ale wcześniej faktycznie robiłem mniej kilometrów, ale bardzo możliwe, że było więcej jakości.
      Mimo wszystko nie biegałem zbyt często w tempie poniżej 4 minut, można powiedzieć, że nawet bardzo rzadko, zdecydowanie mniej, niż przed zeszłymi maratonami. Cóż, kolejne doświadczenie .

      I mam nadzieję, że tak, Jeszcze mnie na liście startowej nie ma, ale jestem na tak :- )

  2. Czarny pisze:

    Troszkę trzeba bylo poczekać na relacje kolego;)mam nadzieje ze biegowy kupel’sasiad nie zepsuł ostatniego kilometra;
    Myśle ze twój opis pokazuje jak trudny jest dystans 42km;możemy wszystko budować pod jakiś wynik ;
    Potem tak nie wiele brakuje do celu;albo jak w przypadku żony musimy zrezygnować;
    Dla mnie wynik marzenie;
    Może kiedyś
    Powodzenie w Poznaniu

Skomentuj Poranny Biegacz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.