W pierwszej edycji gdańskiego AmberExpo półmaratonu debiutowaliśmy. W drugiej nie udało nam się wystartować, bo wygrał mój egoizm i pojechaliśmy na 33. Toruń Marathon. Tym razem odpuściłem jesienny start na królewskim dystansie, więc decyzja była prosta – kończymy sezon w Gdańsku, biegniemy w półmaratonie i walczymy o rekordy życiowe!
Pobudka tuż przed szóstą, spacer z psem, kawa, śniadanie, szybki prysznic na pobudzenie i byliśmy gotowi do wyjścia. Na hali AmberExpo pojawiliśmy się chwilę po godzinie 8:00. Było zimno. I to bardzo. Czekaliśmy jak najdłużej, żeby wyjść na zewnątrz. W końcu piętnaście minut przed wystrzałem startera odważyliśmy się wyjść na rozgrzewkę, bardzo szybką rozgrzewkę.
Dziesięć minut później wszedłem do strefy startowej. Zobaczyłem baloniki na 1:19:59 i się ucieszyłem. Nie wiem czemu, bo nie byłem na taki wynik przygotowany. Mimo wszystko podszedłem, zapytałem o średnie tempo. No i okazało się, że każdy z 21 kilometrów trzeba przebiec w 3:47 min. Jak już wspomniałem nie byłem na to przygotowany, więc po starcie postanowiłem trzymać się na końcu prowadzonej przez pacemakerów grupki i przebiec z nimi, tyle ile dam radę. Odpuściłem po ośmiu kilometrach, po trzecim tysiączku pokonanym w 3:45. Wtedy zacząłem myśleć tylko o tym, żeby na metę wpaść przed upływem 82 minut.
Fot. AK-ska Photography
Pierwsza część dystansu była bardzo przyjemna. Póki biegłem w grupie, to o niczym nie myślałem, po prostu przebierałem nogami. Dopiero jak panowie zaczęli mi uciekać, to zaczęły się schody. Mimo wszystko dyszkę zrobiłem w 37:52! Tylko pięć sekund wolniej, niż kilka tygodni temu na 54. Biegu Westerplatte. A przed sobą miałem jeszcze jedenaście kilometrów. Nie denerwowałem się, zjadłem żel, popiłem wodą i leciałem dalej. Wciąż utrzymywałem tempo poniżej 4:00 min/km, ale ta granica była coraz bliżej. Po dwunastym kilometrze zrobiło się ciężko. Byłem sam, nie widziałem nikogo przed sobą, według kibiców nie było nikogo za mną, a zaczęło strasznie wiać, oczywiście w twarz. Lekko zaczynały mnie boleć nogi. Niestety wyszedł brak dłuższych treningów. Mimo, że zjadłem drugi żel, to wciąż słabłem i wraz z szesnastym kilometrem na zegarku po raz pierwszy pojawił się międzyczas powyżej czterech minut. Dawałem z siebie wszystko, ale biegłem bardzo nierówno i nie mogłem zdecydowanie przyspieszyć – 4:01, 4:04, 3:54, 4:09, 3:56 i do mety zostało jeszcze nieco ponad tysiąc metrów! Nie byłem już sam, kolega, który mnie doszedł zachęcił do współpracy i to przyniosło efekty, bo końcówkę mieliśmy bardzo mocną. Udało się “wykręcić” wynik 3:44 i to był mój najlepszy kilometr tego dnia. Zegar zatrzymałem po 1:21:44! Dało mi to 33. miejsce wśród mężczyzn i 11. w kategorii wiekowej M25. Byłem bardzo zadowolony, ale też bardzo zmęczony. Zostało mi tylko czekać na żonę.
Okazało się, że rekord życiowy poprawiła o kilka… minut! 1:36:40, 17. miejsce wśród kobiet i 5. w kategorii wiekowej K25. Wynik, po prostu bombowy. Agnieszka jest w takiej euforii, że już widnieje na liście startowej 3. Gdańsk Maratonu. Wiedziałem, że stać ją na wynik spokojnie poniżej 1:40:00, ale taki rezultat nawet mnie zszokował. Duma!
Impreza jak zwykle przygotowana bardzo solidnie. Mimo dużej ilości uczestników było dość przestrzennie i co najważniejsze ciepło. Pewnie meta pod dachem hali AmberExpo niejednego z biegaczy uchroniła przed chorobą. Na podsumowanie sezonu przyjdzie jeszcze pora, a tymczasem odpoczywam, w końcu! Wciąż wstaję rano, ale tylko po to, żeby z psem wyjść na długi spacer : )
Foto główne: maratonypolskie.pl