Bieg Niepodległości z PKO Bankiem Polskim 2017 – relacja

Plan był bardzo prosty – pobiec poniżej trzydziestu siedmiu minut i cieszyć się nową życiówką. Tak chciałem zakończyć biegowy sezon 2017. Moje poprzednie występy dawały mi na to spore nadzieje, właściwie wydawało mi się, że będzie to formalnością, a nawet mam duże szansę na wynik poniżej 36:30. Ale plany na start jednym, a pogoda drugim.

Oczywiście nie będę narzekał, że wiało, bo wiało to dwa tygodnie wcześniej na półmaratonie Nadwiślańskim Szlakiem Doliny Dolnej Wisły. W Gdyni natomiast spotkał nas zefirek. Oczywiście było zimno jak diabli, ale przecież nie mogłem spodziewać się w listopadzie innej aury. Oczywiście to nie pomagało na trasie, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo. Bo chodzi właśnie o to, żeby bolało i żeby sobie z tym bólem poradzić.

Jeszcze czterdzieści minut przed startem zdążyłem kupić sobie najnowszą książkę Sebastiana Fitzka (gorąco polecam wszystkie książki tego autora), ale myślami byłem już na linii startu. Czekała mnie jeszcze rozgrzewka. I tym razem to była prawdziwa rozgrzewka, trwała spokojnie powyżej dwudziestu minut, więc możliwe, że pobiłem jakiś swój rekord. Dostałem buziaka na szczęście od żony i zostawiłem ją w białej strefie, a sam podążyłem do żółtej, która ma przyjemność startować razem z elitą. Do niej wchodziłem jeszcze w bluzie, którą dopiero dwie minuty przed godziną zero przywiązałem do barierki (jakież było moje zdziwienie, gdy po biegu znalazłem ją dokładnie w tym samym miejscu), zdążyłem przywitać się z kilkoma osobami i już biegłem, za mniej niż trzydzieści siedem minut miałem zameldować się na mecie.

Korpo barwy zobowiązują do szybszego biegu. Fot. gdyniasport.pl

Korpo barwy zobowiązują do szybszego biegu. Fot. gdyniasport.pl

Plan był prosty. Jak najwięcej zyskać do szóstego kilometra, gdzie zaczyna się podbieg na ulicę Świętojańską, a na szczycie puścić nogi i dać z siebie wszystko. Pierwsze dwa kilometry pobiegłem po 3:37 min/km, kolejne trzy po 3:43, więc na półmetku było idealnie – 18:23. Nie czułem jeszcze zmęczenia, a tętno wciąż oscylowało wokół 180 uderzeń serca na minutę. Było po prostu tak, jak być powinno. Kolejny kilometr również był szybki – 3:38. Jako, że nawet biegając działa u mnie tryb matematyka, wiedziałem, że mam tylko dwanaście sekund zapasu, a przede mną jeszcze najgorsze. Bieg pod Świętojańską był walką z samym sobą. Nie było za kim się zaczepić, więc musiałem sam zadbać, żeby spadek tempa nie był zbyt duży. Support w połowie odcinka dodał mi mocy (dziękuję!) i pozwolił zrzucić zbędne rękawiczki (nawet nie wiedziałem, że w ciągu sekundy można je ściągnąć!),  ale mimo wszystko ten kilometr był najwolniejszy – 3:52. Cztery sekundy zaliczki, tylko cztery sekundy…

Ale było z górki. I było jeszcze z czego depnąć, więc depnąłem – 3:37, 3:33 i 3:32… I tutaj powinna się zamknąć cała wyliczanka, ale to, co na zegarku to jedno, a to, że nie biegniesz optymalną, najkrótszą trasą to drugie. Więc miałem przed sobą ostatnie sto metrów. Zegar wskazywał trzydzieści sześć minut, jeszcze, ale sekundy uciekały. Zamknąłem oczy, puściłem nogi i wleciałem na metę.

36:52. Jest! Odetchnąłem z ulgą. Pozostał lekki niedosyt, ale nie mogę narzekać. Warunki nie były najłatwiejsze. A myślę, że może nawet o sekundę ten czas może zostać zweryfikowany (na pomiarze w połowie dystansu różnica między czasem brutto, a netto wynosiła trzy sekundy, a na mecie dwie, więc gdzieś musi być błąd). Na pewno cieszy mnie, że drugą połowę dystansu pokonałem szybciej (patrząc na wskazania z zegarka pierwsza piątka średnio po 3:40, a druga po 3:38). W sumie 64. miejsce w klasyfikacji generalnej na 4910 uczestników.

Chwila oddechu po podbiegu pod Świętojańską. Fot. Bałtyk.

Chwila oddechu po podbiegu pod Świętojańską. Fot. Bałtyk.

Agnieszka po ostatnich, jak to sama określiła, mocno średnich wynikach, wpadła na metę z czasem 45:20. Powiem krótko – była zadowolona ze swojego wyniku. Chyba to był jeden z fajniejszych jej biegów w tym roku. Tata natomiast ukończył bieg ze swoimi drugim najlepszym wynikiem w tym roku w Gdyni i osiągnął czas 48:52.

  • Agnieszka: czas 45:20, 770. OPEN, 50. wśród kobiet, 22. w kategorii K20,

  • Adam: czas 36:52, 64. OPEN, 62. wśród mężczyzn, 25. w kategorii M20,

  • Tata: czas 48:52, 1473. OPEN, 1312. wśród mężczyzn, 80. w kategorii M50.

I tak, jak biegać w Gdyni lubię, to nie lubię tu marznąć. A oczywiście po wszystkim musiała nas spotkać jakaś atmosferyczna katastrofa. Wiatr, deszcz, śnieg. Wszystkiego mieliśmy pod dostatkiem. Ale wielu zawodników było jeszcze na trasie, więc nie mieliśmy tak najgorzej.

Koszulki w pakiecie startowym są świetne. Na pewno lepsze jakościowo, niż te, które ostatnio dostaliśmy w Gdyni. Medal też piękny, tylko półwyspu szkoda…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.