21 kwietnia, równo dziesięć lat temu, wyszedłem po raz pierwszy biegać… i nawet nie wiem kiedy zacząłem trenować. Nie będę dokładnie operował na liczbach, ale w zaokrągleniu daje to ponad 28 tysięcy kilometrów i 2 300 treningów. Fajnie, a zaczęło się od tego, że chciałem zrzucić kilka kilogramów przed ślubem.
Albo żona, znaczy wtedy narzeczona, a teraz już żona, chciała żebym zrzucił, nie pamiętam dokładnie.
Na dziesięciolecie postanowiłem przygotować zestawienie pod tytułem: Mój pierwszy raz. Zapraszam.
Mój pierwszy “trening”, 21/04/2013
5,84 km ze średnią 6’00”. Nie będę udawał, że cokolwiek pamiętam z tego dnia, ale nie mogło być tak źle skoro następnego dnia poszedłem wyszedłem raz jeszcze. Chociaż jest jedna rzecz, którą pamiętam – zbiorniki świętokrzyskie wyglądały wtedy zupełnie inaczej…
Mój pierwszy bieg, 23/06/2013, Nocny Bieg Świętojański
00:44:21. 10 kilometrów. Dobrze, że to był nocny bieg, bo… wtedy miałem jedne buty, jedne leginsy (długie), jedną koszulkę (druga była w pakiecie) i jedną bluzę. Pewnie gdyby to było w środku dnia, to bym umarł z gorąca, a tak to nie wyszło tak źle. Jako, że wtedy w zawodach nie biegałem z telefonem, to zostaje mi tylko wynik, nie wiem, czy to był negative, czy positive split. Wiem, że dostałem medal i czułem się jak mistrz świata.
Mój pierwszy maraton, 15/08/2014, XX Maraton Solidarności
03:52:50. Więcej o tym biegu możecie przeczytać klikając w link powyżej. W połowie dystansu miałem czas 1:42:01, więc wyobraźcie sobie jak mnie bolało w drugiej części. Na zachętę mały fragment:
Ściana. Trochę nie wierzyłem w te historię, o których czytałem w internecie, że istnieje taka siła, która na trzydziestym kilometrze odcina zupełnie prąd. A jednak udało mi się z nią spotkać i spędzić trochę czasu. Te ostatnie dwanaście kilometrów “biegłem” niemal 90 minut! Byłem zawiedziony. Pragnąłem tylko znaleźć się na mecie.
Moje pierwsze podium, 19/09/2015, Bieg Czyste Miasto Gdańsk
Gdybym nie brał udziału w tej imprezie, to mógłbym obserwować start i zarazem metę z balkonu, więc to właśnie “u siebie” zdobyłem pierwsze podium, trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, trzecie w kategorii wiekowej. Dobrze, że miałem blisko do domu, bo bym tych artefaktów jeszcze nie doniósł. Patrząc na nazwiska przede mną i różnice czasowe, to na nic więcej nie mogłem liczyć. W każdym razie zostaliśmy z żoną na kilka dni bohaterami osiedla.
Mój pierwszy wpis na blogu, 19/03/2016, Czy w Gdyni można pobić życiówkę?
Była to zapowiedź półmaratonu w Gdyni, który wtedy stawiał pierwsze kroki, a ja liczyłem na dobry wynik i bieg w tempie poniżej 4’00”. Z tego wpisu nie dowiecie się, czy to zrobiłem, ale jeśli ktoś będzie chciał poznać mój rezultat, to bez problemu może się do tego “dokopać”. Mimo wszystko zapraszam, żeby zobaczyć, jak to wszystko się zaczęło.
Moje pierwsze ultra, 08/07, 2018, TriCity Trail
04:10:56 na dystansie około 48 kilometrów. Ale to było piękne. Ale to było dobre. Do dzisiaj dziękuję Andrzejowi, że mnie zaraził pasją do biegów trailowych. Po kilku latach biegania nie byłem już w gorącej wodzie kąpany i “nie wystrzelałem się” ze wszystkich sił na pierwszych trzydziestu kilometrach, tylko zacząłem spokojnie i piąłem się w górę. Finalnie zająłem 9. miejsce i do dzisiaj uważam, że to był to jeden z moich najlepszych startów! Zapraszam na fragment z relacji:
Po wyruszeniu z punktu pojawiły się dodatkowe siły. Nogi wciąż współpracowały. W głowie wszystkie trybiki grały i można było atakować. Dużym plusem psychicznym było to, że miałem przed sobą wielu zawodników z półmaratonu, którzy biegli wolniej, pozwalali się wyprzedzać, więc się coraz bardziej nakręcałem. Na ostatnim fragmencie udało mi się minąć jeszcze jednego rywala, który mocno przeszarżował. Do mety tylko wyprzedzałem (kolegów z półmaratonu), ale na ostatnich kilometrach już przyszły pierwsze oznaki zmęczenia. Brakowało trochę świeżości, ale mimo wszystko biegło mi się bardzo dobrze. Ten fragment przebiegłem w nieco ponad godzinę, czyli minutę gorzej, niż jeden z najlepszych maratończyków z Pomorza – Piotr Suchenia, co na pewno jest mogę uznać za sukces (chociaż mogło być tak, że pan Piotr się nie wysilał, a ja biegłem na granicy mojego maksimum). Końcowe metry pokonane w tempie około 4’00” pokazują jednak, że jeszcze miałem rezerwy.
Mój pierwszy raz w roli pacemakera, 28/10, 2018, AmberExpo Półmaraton Gdańsk 2018
01:24:33. Miałem prowadzić na godzinę i trzydzieści minut, ale jakoś tak wyszło, że w końcu z Wojtkiem i Kamilem prowadziliśmy na czas o pięć minut lepszy i było… miło i przyjemnie. Robota wykonana, wszyscy zadowoleni, można się rozejść ;- )
Swój debiut jako pacemaker oceniam pozytywnie. Przez cały dystans raz usłyszeliśmy, że jest lekko za mocno, więc zaciągnęliśmy hamulec. Nie miałem żadnego kryzysu, nie miałem w żadnej sekundzie wątpliwości, że może nam się nie udać. Mieliśmy do zrobienia robotę i ją wykonaliśmy idealnie!
Moje pierwsze (i jedyne) zwycięstwo, 31/03/2019, Radunka Run
03:49:24. 50 kilometrów (około) ze średnia 4’42”. Fajny to był dzień nie zapomnę go nigdy, tak samo jak nie zapomnę tego, że to jest jedyny bieg, na którym nie dostałem nic, poza uściskiem dłoni prezesa. Jednak jak myślę o tym biegu, to nie powoduje on u mnie większych emocji.
Mój pierwszy bieg górski, 27/07/2019, Półmaraton Karkonoski
01:44:35. Zająłem 12. miejsce i TOP10 zabrakło mi trzynastu sekund… Ale to było ściganie! Szczególnie to, co się działo w dół zapamiętam na długo. W relacji napisałem:
Uważałem, że nie potrafię zbiegać. W sumie to wciąż tak uważam, ale na tym biegu leciałem w dół jak w transie. Gdy tylko ujrzałem przed sobą rywala z trasy, to instynktownie chciałem go dopaść i od razu wyprzedzić. Do kolejnego miejsca pomiaru (16 kilometr) wyprzedziłem dwie osoby, a kolejne trzy na ostatnich czterech kilometrach. Zbiegałem w tempie 3:20 min/km, a ostatni kilometr wyszedł nawet w 3:10! Gdyby do mety było 200 metrów więcej, to jestem niemal na 100% pewien, że skończyłbym rywalizację w TOP10, ale gdy już widziałem, że nie mam szans na awans, to odpuściłem i z radością wbiegłem na metę.
Moja pierwsza (poważna) kontuzja, 24/09/2022
Zakończę smutnym akcentem – złamaniem obojczyka. Bang, bang. Wakacje, latko, dwa tygodnie do debiutu na 100 kilometrów i… orzeł wylądował. Niemal trzy miesiące przerwy oraz mój ulubiony komentarz, który słyszałem setki razy: “wrócisz mocniejszy”, a wystarczyło zwykłe “zdrowia”. Okazało się, że tak lubię bieganie i mam w sobie tyle determinacji, że jestem, biegam, mam się dobrze!
Dzięki za wspólne lata na biegowych ścieżkach, w socialach, na blogu. Trzymajcie się ciepło i trwajcie w swoich biegowych postanowieniach i celach!
PS. Być może z racji tej okrągłej różnicy postanowię stworzyć listę moich ulubionych, czy też najlepszych w moim wykonaniu biegów, a może po prostu tych, które jeszcze się odbywają, bo mam wrażenie, że ich jest zdecydowanie mniej. Niestety.
Foto główne: Michał Złotowski.
2 Comments
Kontuzję miałeś chyba 2022r
Tak, zgadza się, poprawione.