Nie jest tak, że nie napisałem relacji przez dwa tygodnie, bo się obraziłem albo jestem zły. Po prostu nie miałem czasu. Zrobiłem to w pierwszej chwili, w której czułem, że mogę to zrobić za jednym podejściem i będzie to miało ręce i nogi. Przejdźmy jednak do sedna.
Wszystkie treningi szły zgodnie z planem, czasami może nawet aż za bardzo. Do tego dochodziły treningi siłowe wykonywane regularnie dwa razy w tygodniu. Czułem, że jestem w formie. Ale może też i przeczuwałem, że jestem na granicy wytrzymałości, bo na tydzień przed startem napisałem na SM:
“Dzisiaj ostatni dłuższy trening i to w całkiem sensownym tempie przed Ultras Oliwski!
Więc albo jest forma, albo przyszła o tydzień za wcześnie…“
Cały tydzień przed biegiem byłem osłabiony, wyszedłem kilka razy pobiegać dla utrzymania rytmu, ale czułem, że to nie. Miałem nadzieję, że w sobotę polecę na świeżości.
No i leciałem, przez pierwsze może trzy kilometry. Powiedziałbym, że do pierwszego “sensownego” podejścia (w moim wykonaniu). Gdy wszyscy przede mną żwawo wbiegali pod górę ja sobie szedłem i przypuszczam, że śmiałem się sam z siebie, że nie jestem w stanie utrzymać tempa. Od czwartego kilometra zaczęła się powolna agonia – po prostu starałem się wykorzystać to, co mam, a w duchu liczyłem, że przyspieszę w drugiej części dystansu.
Ale gdy na ósmym kilometrze wyprzedził mnie Andrzej wbiegając pod górę z impetem, gdy ja ledwo szedłem, to miałem ochotę wskoczyć mu na plecy i dać sobie szansę, ale nie miałem, kur**, sił. Nic. Nawet zachęcający i nienadający się do cytowania okrzyk Andrzeja nie porwał mnie do ataku. Po płaskim i w dół jeszcze jakoś się trzymałem, może były i momenty, gdy puściłem nogi i trochę podgoniłem tych, których miałem przed sobą, ale gdy tylko zaczynały się wzniesienia i pagórki, to mój entuzjazm do pościgu zamieniał się w walkę o utrzymanie pozycji.
No i tak się szarpałem niemal przez cały bieg.
Na mecie nie miałem sobie nic do zarzucenia. Dałem z siebie wszystko, co tego dnia miałem. Może i łatwiej byłoby zejść z trasy i się nie męczyć, ale czasami o to chodzi, żeby po prostu dostać solidne lanie, od kolegów i od swojego ciała, albo też po prostu się nie poddać.
Przypuszczam, że gdyby nie wyprzedził mnie Andrzej, to na mecie byłbym jeszcze później. Długimi momentami moją motywacją było po prostu nie stracić go z zasięgu wzroku.
W Ultrasie zająłem 11. miejsce, a prawda jest taka, że liczyłem na podium i patrząc na wyniki w optymalnej formie spokojnie było to do zrobienia.
Agnieszka była 5. wśród kobiet. I jestem pewien, że stać ją było na więcej.
To był mój trzeci start w tym “sezonie” i ostatni. Chciałem jeszcze zaliczyć Pomeranię, ale w obecnej sytuacji nie ma to żadnego sensu. Przetrenowałem swoją formę i się zajechałem. Potrzebuję odpocząć.
Ale sama imprezka jest genialna. Kameralny klimacik. Fajne miejsce.
Trasa po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym i to naprawdę zaskakująca i urozmaicona.
Widać, że w organizatorzy wkładają w to masę serducha. I myślę, że i my biegacze to widzimy i doceniamy, bo nie sądzę, żeby ktoś, kto brał udział w tegorocznej edycji nie chciałby wystartować za rok.
Jestem fanem Ultrasa! I za rok będę chciał się zdecydowanie poprawić!
Zdrówka!
Foto główne: AgaPotockaFoto
1 Comment
Myślę, że miejsce jest ważne, ale to co pokazujecie za każdym razem i jaką motywację dla innych stanowicie, jest super.