Miesiąc poprzedzający te zawody był dla mnie treningową katastrofą. Biegałem mało, a nawet bardzo mało. Gdybym się nie zapisał dużo wcześniej i nie wniósł opłaty, to bym odpuścił i przesunął kolejne ściganie o kilka tygodni…
Stojąc na starcie raczej się nie denerwowałem. Pomyślałem, że jakoś to będzie i w najgorszym przypadku będę walczył o złamanie czterdziestu minut. W analogicznym momencie zeszłego roku ukończyłem zmagania w trzeciej edycji Biegu do Źródeł ze średnim tempem 3:51 min/km, a byłem w dużo lepszej dyspozycji. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Pierwszy tysiąc metrów, chociaż zwalniałem jak mogłem, pokonałem w 3:39. Zdecydowanie za szybko i bez sensu. Potem złapałem odpowiedni rytm i w zasadzie cały czas trzymałem równe tempo, a tętno tylko delikatnie rosło. Kolejne sześć kilometrów to czasy: 3:47, 3:45, 3:56, 3:47, 3:47 i 3:45. Równo, stabilnie, w miarę komfortowo.
Tempo poszczególnych kilometrów ukazane w serwisie Polar Flow
Kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt metrów przede mną biegł mój dobry kolega, Arek Kucharczyk. Myślałem, że stopniowo będzie mi uciekał, aż w końcu zniknie z mojego radaru. Tymczasem czułem się na tyle dobrze, że w drugiej części dystansu zacząłem się do niego zbliżać. Coraz krótszy dystans między nami dodawał mi sił i czułem się aż za dobrze. W głowie wciąż mi siedziało, że za dużo nie trenowałem i może mnie w pewnej chwili odciąć, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ostatnie trzy tysiące metrów przebiegliśmy z Arkiem ramię w ramię. Prawie, bo tuż przed metą mnie odstawił.
Finalnie na mecie pojawiłem się po 37 minutach i 31 sekundach, a zegarek wskazał 9,97 km, czyli o ponad 300 metrów więcej, niż w zeszłym roku. Co było dla mnie sporą niespodzianką, bo byłem przekonany, że trasa nie została zmieniona.
Nie udało mi się powtórzyć zeszłorocznego wyniku i zająłem miejsce tuż za podium w kategorii wiekowej. Wyprzedził mnie Łukasz Stacherski, który przed rokiem zdopingował mnie do jeszcze większego wysiłku na ostatnich metrach, co okazało się dla niego zgubne, bo wtedy to on był czwarty. Teraz zamieniliśmy się miejscami, ale liczę na to, że na kolejnym biegu to ja będę górą ;- ) Z drugiej strony zawsze to lepiej na podium widzieć znajomą twarz z Trójmiasta, niż kogoś, kto przyjechał “tylko” zgarnąć nagrodę.
Agnieszka pobiegła sekundę wolniej, niż w poprzedniej edycji, co na wymierzonej trasie powinno dać jej nową życiówkę, więc oboje byliśmy zadowoleni.
Agnieszka: czas 00:43:59, 15. wśród kobiet, 6. w kategorii K20,
Adam: czas 00:37:31, 23. OPEN, 4. w kategorii M20.
Organizatorzy po raz kolejny stanęli na wysokości zadania. Jest to świetna impreza, z roku na rok coraz lepsza. Z naprawdę mocną obsadą. W pakiecie nie było zbędnej makulatury, czekała za to sympatyczna koszulka – szkoda, że jeszcze tej z zeszłorocznego biegu nie wyjąłem z folii ;- )
Fot. Agnieszka Kazmierska (AK-ska Photo)
Ten bieg już na stałe zapisze się w naszym kalendarzu startów.
Wielkie podziękowania dla Mateusza Karni z FizjoLabu. Dwie godziny pracy z tym sympatycznym człowiekiem przyniosły mi więcej korzyści, niż cztery lata oszukiwania się, że ćwiczenia uzupełniające wcale nie są aż tak konieczne… A gdybyście chcieli zobaczyć, co na ten temat do powiedzenia ma Mateusz, to zapraszam Was do artykułu Piotra: Skrócić można wypoczynek, a nie czas pracy.
PS. Tym razem nie mieliśmy szczęścia w losowaniu nagród.
PS2. W porównaniu do zeszłego roku średnie tempo poprawiłem o sześć sekund na kilometr :- )