Letni poradnik biegowy

Nie ma sensu dyskusja, która pora dnia do biegania jest najlepsza. Chociaż ja obecnie jestem zwolennikiem porannego treningu na czczo, to też długimi miesiącami biegałem po pracy o godzinie 18:00, czy wieczorem nawet o 21:00. I potrafię uwierzyć w to, że ktoś woli taką godzinę, niż bieg o szóstej rano, gdy “normalni” ludzie dopiero się budzą, albo nawet przewracają na drugi bok. Dłuższą dyskusję może spowodować wybór najlepszej pory roku dla biegacza. Wiosna, lato, jesień, a może wbrew pozorom zima? Ilu ludzi, tyle opinii. Każda z tych pór ma swoje plusy, ale też minusy. I na każdą możemy się przygotować. Pamiętajcie, że 10 stopni w lipcowy poranek, to jednak inne 10 stopni, niż w listopadowy deszcz.

Pewnie się nie pomylę, gdy powiem, że wielu biegaczy ubiera się patrząc jedynie na wskazanie termometru. Codziennie to obserwuję. Widzę ludzi nieadekwatnie ubranych do warunków panujących na zewnątrz. 10 stopni, nie ma słońca – okej, trzeba założyć bluzę, a może nawet długie spodnie. Guzik. Na pewno nie w lipcu, czerwcu, czy sierpniu. Pogoda potrafi się zmienić w ciągu pięciu minut i o tym musimy pamiętać. Jeśli nie pada, słońce delikatnie przedziera się spomiędzy chmur, to jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest założenie jednej warstwy i to najlepiej z krótkim rękawem. Postawcie na minimalizm i wygodę. Techniczna koszulka (najlepiej w jasnym kolorze) i spodenki Wam w zupełności wystarczą. Po latach biegania w obcisłych legginsach w końcu przekonałem się do spodenek w stylu piłkarza z lat 70-tych i jest to chyba jeszcze wygodniejsze rozwiązanie.

Dodatkowo – czapka z daszkiem lub buff. Ja wybieram to pierwsze. Trochę już z przyzwyczajenia, ale też z wygody – nie spływa mi pot do oczu. Kupiłem ją przed pierwszym startem w maratonie i tak już razem od niemal dwóch lat przemierzamy kilometry. W zasadzie cały rok biegam w czapce, wiosną, latem i wczesną jesienią z daszkiem, a gdy już się robi chłodno, to w zimowej. Na upały nie polecam skarpet kompresyjnych, ewentualnie na zawody, ale to też podchodziłbym do tego z rozsądkiem.

Jeszcze jedna sprawa. Nawodnienie. Nie mogę patrzeć na wszystkie paniusie, które wybierają się na 30-minutową przebieżkę w tempie mojego spaceru z psem z butelką wody, albo jakiegoś napoju izotonicznego. To nie ma sensu! Jeśli Wasz trening nie trwa więcej niż 90, czy nawet 120 minut, to uwierzcie mi, poradzicie sobie bez picia. Nic Wam się nie stanie, nie padniecie po drodze, nie spotka Was żadna ściana, czy inna przygoda. Jeśli planujecie dłuższe wybiegania zabierzcie lepiej trochę drobnych do kieszeni i w sytuacji naprawdę kryzysowej wspomóżcie się małą butelką wody. Resztę płynów uzupełnicie po treningu – najlepiej w formie najprostszego domowego izo.

Zastanawiam się też często, co kieruje ludźmi, którzy decydują się w połowie lipca na bieg w bluzie, czy nawet kurtce – oczywiście mam na myśli trening w warunkach atmosferycznych, które jeszcze niedawno panowały w naszym kraju. Nie wierzę w to, że większości z nich trenuje boks i są na ostatniej prostej przed walką i zbijają wagę. Wiem, że pewnie połowa z nas biega (albo zaczynała biegać), żeby właśnie zrzucić zbędny balast, albo chociaż utrzymać obecny stan rzeczy. I wiem, że wysiłek fizyczny w jednej warstwie za dużo wygląda na bardziej efektywny. Ale wiem też, że tylko tak wygląda i prawda jest zupełnie inna. Tracimy w tym momencie tylko wodę, którą i tak później będziemy musieli uzupełnić – więc ten większy wysiłek na nic się zdaje…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.