“Nowy rok, nowy/a ja”. Noworoczna mantra. Praktykowana od lat. Obojętnie od miejsca zamieszkania, wieku, czy płci. Magiczny czas, który wszystko zmienia.
W połączeniu z drugim zaklęciem, jakim jest stosowane zamiennie “jaki Sylwester, taki cały rok” lub “jaki pierwszy dzień roku, taka jego reszta”, tworzy barierę, której nikt i nic nie jest w stanie powstrzymać. Przynajmniej przez najbliższe dwa tygodnie…
Ja tymczasem ostatni noworoczny trening zrobiłem w 2017 roku. Od tego czasu wychodzę z założenia, które zaprezentował Nimsdai Purja w jednej ze scen dokumentalnego 14 Peaks: Nothing Is Impossible: dzisiaj pijemy, jutro planujemy. Nie robię nic i jest mi z tym mega dobrze. Mam wrażenie, że jest to dla mnie jeden z najluźniejszych dni w roku. Jeden z tych nielicznych dni, w którym nie przeszkadzają mi biegacze, mimo iż wiem, że moim maksymalnym osiągnięciem będzie najwyżej wyjście z psem na spacer.
Mimo tumiwisizmu pierwszego dnia stycznia 2021, który powinien zwiastować nieuchronnie równie leniwy rok, to zatrzymałem licznik na 326 dniach aktywności i ponad 583 godzinach w ruchu.
W 2022 planuję… dalej robić swoje, nic mniej, nic więcej. Niech to będzie mój przepis na sukces. O planach startowych przyjdzie jeszcze pora napisać. Szkoda tak od razu “wystrzelać” się ze wszystkich naboi.
Najlepszego!