Organizacja biegu, szczególnie maratonu i szczególnie w tak dużym mieście jak Gdańsk, to jest duże przedsięwzięcie i ogromna odpowiedzialność. Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Gdańsku wykonał kawał dobrej roboty i dzisiaj właśnie o tym.
Pierwsza edycja PZU Gdańsk Maratonu powiesiła poprzeczkę organizatorom bardzo wysoko – tytuł Złotego Biegu 2015 uzyskany w głosowaniu na portalu maratonypolskie.pl – więc musieli się przyłożyć, żeby kolejna odsłona największego maratonu w tej części kraju nie okazała się niewypałem. Niewątpliwie to się udało. Dużo w tym kierunku zostało zrobione, ale po kolei:
- Akcja „Aktywuj się w maratonie”, czyli bezpłatny cykl przygotowań pod okiem jednego z najbardziej utytułowanych polskich zawodników, Radosława Dudycza. Dla jednych atrakcja sama w sobie, możliwość poznania świetnego zawodnika i jego metod treningowych. Dla drugich idealny sposób na przygotowanie się do startu. Siedemnaście tygodni wspólnych treningów to może być w zasadzie cały cykl pod maraton.
- Strona internetowa. Sam pracuję w branży internetowej i dużą wagę dla mnie ma to, co jest dostępne i w jakiej formie on-line. I tutaj nie można się do niczego przyczepić. Strona dobrze zrobiona, czytelna, nawet dla najbardziej nieobytych z nowymi technologiami. Można na niej znaleźć wszystkie przydatne informacje.
- Odbiór pakietu i EXPO. Najważniejsze dla mnie jest, bym mógł odebrać pakiet w trzy minuty i iść do domu. Nie lubię chodzić po wszystkich stoiskach, na dzień przed startem już wszystko, co mi potrzebne mam, więc nie widzę w tym większego sensu. A pakiet odebrałem faktycznie w ciągu chwili. Każdy wiedział co ma robić. Rewelacja!
- Pakiet startowy. To jest mocna strona tego biegu. Koszulka startowa Craft. Obecnie jest to na rynku absolutny top. Oczywiście trochę zbędnej makulatury, ale też opaska na rękę i magnes na lodówkę – pomysł, z którym do tej pory się nie spotkałem, ale mam nadzieję, że spotkam się jeszcze nie raz.
- Depozyt, szatnie, strefa biegacza. Przechodzimy powoli do biegu, a raczej tego co przed i po nim. Prysznice, masaże, brak kolejek po odbiór swoich rzeczy, dużo przestrzeni, żeby trochę odreagować. Podobno można było tylko narzekać na posiłek regeneracyjny, ale jako że nie skorzystałem, to się nie wypowiem.
- Start falami. Rozwiązanie proste i skuteczne, zapewnia komfort każdemu startującemu.
Tak wyglądał każdy punkt odżywczy. Fot. MOSiR Gdańsk
- Bufet. Wody do oporu, tak samo izotoników i bananów.
- Wolonatriusze. Niektórzy mieli w sobie więcej pozytywnej energii, niż biegacze. A ja na dodatek kilku z nich ochlapałem, bo albo w ogóle kubeczka nie złapałem, albo zrobiłem to w taki sposób, że wszystko z niego wyleciało. Przepraszam wszystkich, którzy przeze mnie ucierpieli ;- )
- Pacemakerzy. Fajnie jak są. Po prostu. Dla każdego kto się martwi o swój wynik, to duży plus. Sam w zeszłym roku korzystałem z pomocy panów, którzy prowadzili bieg na 3:15 i było to dla mnie spore odciążenie psychiczne. Nie musiałem w ogóle myśleć o tempie biegu, wystarczyło przebierać nogami.
- Rywalizacja sztafet. Nie każdy musi od razu biegać maratony, a to miło być częścią takiego wydarzenia. Pomysł jak najbardziej trafiony.
- Strefy kibica. Ale to daje niesamowitego kopa. Ludzie, których nie znasz kibicują Ci, jakbyś walczył o mistrzostwo świata, a Ty starasz się uśmiechnąć, pomachać im, a oni jeszcze bardziej się nakręcają. I tak oto dostajesz nowych sił : )
- Amatorski charakter. Podobało mi się, że na starcie nie było wielkich nazwisk, zawodników z Kenii, Ukrainy i Białorusi, którzy jeżdżą po Polsce i kolekcjonują podia, puchary i nagrody finansowe. Tutaj wszystko rozegrało się wśród miłośników biegania, którzy pracują, biegają w wolnym czasie i robią to, bo to naprawdę kochają.
Ale żeby nie było, że wszystko jest takie piękne i kolorowe, to mam dwa zastrzeżenia:
- Medal. Jaki on jest niesamowicie fatalny, to już mi nawet słów brakuje, żeby to opisać.
- Brak butelek i plastikowych kubeczków. Niestety najwięcej czasu traciłem na strefie bufetu. Bez butelek z wodą nie byłem w stanie dobrze schłodzić nóg, a papierowe kubeczki były bardzo niewygodne.
Romek Romski Orzech biega dla fundacji Generacja. Pozytywny świr! Fot. MOSiR Gdańsk.
Mimo wszystko ten maraton, to organizacyjny majstersztyk. Swego czasu byłem zachwycony, jak świetnie radzą sobie osoby odpowiedzialne za gdyńskie Grand Prix. Tymczasem gdański MOSiR zrobił w ciągu krótkiego czasu taki postęp, że gdybym ja miał wybierać komu powierzyć organizację biegu, to zdecydowałbym się na gdańską ekipę. I wcale nie kieruję się tutaj lokalnym patriotyzmem. Po prostu przyjemnością jest startować w takich biegach.
Szkoda tylko, że w porównaniu do zeszłego roku spadła frekwencja. Ale mnie to nie dziwi. Przede wszystkim w tym samym czasie w Krakowie odbywał się maraton zaliczany do Korony Maratonów Polskich i sporo ludzi zdecydowało się na niego. A po drugie, jeśli w Trójmieście biegowy sezon zaczyna się już w lutym, to wiele osób przebiera nogami i nie może się już doczekać kolejnej walki na królewskim dystansie i decyduje się na Łódź, Warszawę, czy Dębno. Sam przez chwilę zastawiałem się nad startem w Orlenie. Wybrałem jednak Gdańsk i nie żałuję. Za rok na pewno też się pojawię na trasie 3. PZU Gdańsk Maratonu.
Obrazek wyróżniający: MOSiR Gdańsk.