Jakość, nie ilość. To jest coś, co cechuje moje starty. W roku 2015 startowałem siedem razy, w 2014 osiem. W tym zapewne ponownie nie przekroczę dziesięciu startów. A teraz pytanie – dlaczego?
Nie interesuję mnie bieganie maratonu powyżej trzech godzin (dobra, ewentualnie trzech godzin i dziesięciu minut), dlatego wolę przygotować się do dwóch startów w roku, niż nabijać sobie licznik finiszowaniem w granicy 240 minut. A tak by się to skończyło, gdybym próbował biegać pięć, osiem albo dziesięć maratonów w roku. A uwierzcie mi są tacy ludzie. I nie przeszkadza mi to, że tak biegają. Z jednej strony nawet ich trochę podziwiam, a z drugiej mam wrażenie, że robią to dlatego tylko, że boją się powalczyć o dobry, albo bardzo dobry wynik.
Pół roku przygotowań, aby tego jednego dnia wszystko zagrało – to spore ryzyko. Można się wyłożyć na każdym kroku. Po pierwsze za późno zejść z dużych obciążeń, po drugie spalić się psychicznie tuż przed startem, a także mieć problemy już w trakcie samego biegu – brak wiary w siebie, kiepskie warunki atmosferyczne (które tak naprawdę są tylko świetną wymówką), czy problemy natury fizycznej. Ale coś za coś. Nikt Cię nie zapyta, czy to Twój 15., 20. czy 50. maraton, tylko jaki masz rekord życiowy. Pisałem już w tekście o moim pierwszym maratonie, że dla jednych wynik poniżej czterech godzin jest spełnieniem marzeń, ale dla innych rezultat poniżej trzech godzin nie będzie nosił znamion zwycięstwa.
Po każdym biegu chcę mieć satysfakcję, że zrobiłem wszystko, co mogłem, aby osiągnąć TEN wynik. A żeby tak było muszę pogodzić życie rodzinne, pracę na etacie i treningi. W takiej właśnie kolejności. Takie obowiązki dają mi komfort, aby przygotować się do dwóch maratonów i powalczyć na trasie z rywalami i przede wszystkim samym sobą. Każdy bieg, czy to na 10 km, czy maraton staram się traktować bardzo poważnie i biegać na 100%*. A to dlatego, że:
Miałem nie narzekać, ale jednak trochę sobie pozwolę. Bo nie lubię, jak ktoś przez pół roku (wstaw odpowiedni przedział czasowy) mówi, że ma zawody na X kilometrów. A po wszystkim kończy na mecie z jęzorem na wierzchu i nędznym czasem i mówi, że się nie przygotował. To nie jest wymówka – wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji – rodzina, praca, czas wolny. To jest Twoja decyzja, jak będziesz nim dysponował – chcesz biegać, to biegaj. Nie chcesz, to nie. Tylko potem nie szukaj wymówek.
—
* zrobiłem dwa razy wyjątek i dwa razy dla mojej żony:
Raz pobiegłem z nią na 10 km podczas pierwszego biegu w 2014 z Grand Prix Gdyni. Okazało się, że to był jej jedyny wynik powyżej 50 minut, więc nawet trochę mi wstyd, że ją spowalniałem.
Drugi zaś przypadek miał miejsce, gdy debiutowała w półmaratonie – tym razem spisałem się lepiej, bo chciała ukończyć ten bieg poniżej dwóch godzin i się udało (1:59:40).
Nie mówię, że już nigdy to nie będzie miało miejsca, bo gdyby ktoś znajomy chciał, żebym został jego personalnym pacemakerem, to nie miałbym z tym problemu. A być może kiedyś się zdecyduję na start jako oficjalny pejs, chociaż nie wiem, czy to nie jest zbyt odpowiedzialne zadanie ; -)
Zdjęcie wykorzystane jako główne jest autorstwa AK-ska Photography.
2 Comments
Kwintesencja tego co mi po głowie chodzi od pewnego czasu!
Nie toleruje słów “pobiegłem treningowo”, tak to można, ale na treningach, nie zawodach za które płacisz i ściągasz się z innymi. Takim gadaniem ludzie okazuja brak szacunku do rywala i u mnie mają dużego minusa, ktorego ciężko zamienic w plusika 😉
Btw super tekst!
Mega się cieszę, że tak do tego podchodzisz! To jest chyba najgorsza wymówka, którą można usłyszeć + oczywiście klasyczne, że biegłem z kontuzją! Pozdrawiam : )