Nocny Bieg Świętojański z PKO Bankiem Polskim 2016 – relacja

Fot. gdyniasport.pl

Nie chciało mi się. Bardzo mi się nie chciało tej nocy biegać. Od 6:00 byłem na nogach, nawet nie zdrzemnąłem się na pięć minut, miałem kocioł w głowie, a pogoda była koszmarna – wiało, chociaż to mało powiedziane i padało. Już w dresie było mi zimno, a musiałem jeszcze z niego wyskoczyć i pozbyć się bluzy.

Gdy na trzy godziny przed startem wychodziłem na spacer z psem, to modliłem się, żeby żadna gałąź albo inny śmietnik w nas nie trafił. Do optymalnej pogody do biegania brakowało niemal wszystkiego. Gdy wsiedliśmy do samochodu wcale nie było lepiej, a wycieraczki ledwo nadążały zgarniać wodę. Po drodze zabraliśmy rodziców i chwilę po 23 byliśmy w Gdyni. Wciąż padało, wiało i było zimno. Grupa wsparcia była w zdecydowanie lepszych humorach od nas, biegaczy. Dresów pozbyliśmy się na ostatnią chwilę, rozgrzewkę zrobiliśmy w drodze na start i tuż przed biegiem ustawiliśmy się w swoich strefach.

Inauguracyjny kilometr przebiegł idealnie, tempo 3:41 min/km i duży zapas sił. W końcu nabrałem też ochoty do ścigania i zapomniałem o pogodzie, kałużach, dziurach w drodze, przeciwnikach, zmęczeniu i wszelkich innych niedogodnościach. Do połowy biegło mi się idealnie – międzyczas 18:26. I wtedy się zaczęło. A raczej zaczął się podbieg na ulicę Świętojańską. Niby biegłem tam już kilka razy, niby nie jest jakoś specjalnie pod górę, a jednak za każdym razem potrafi czymś zaskoczyć. Teraz nie było inaczej. Pomocnikiem tego ponad kilometrowego wzniesienia został frontowy wiatr, który mocno utrudniał podbieg. Ledwo zszedłem tam poniżej czterech minut, ale mimo wszystko nadal miałem szansę na bardzo dobry wynik.

Po dotarciu do alei Piłsudskiego do mety zostało tylko trzy tysiące metrów. Najpierw z górki, potem trochę pod wiatr i z wiatrem prawie aż do samego końca. Na ostatnim i w zasadzie też jedynym nawrocie o 180 stopni popełniłem błąd, złapałem się barierki oddzielającej drogę i prawie ją przewróciłem. Nie wiem jak, ale udało mi się ją jeszcze w locie „odstawić” na miejsce i nawet się nie zatrzymałem. Jednak wybiłem się na sekundę, może dwie, z rytmu. Ten błąd mnie kosztował tyle, że tym razem nie udało mi się uporać z barierą 37 minut. Jednak i tak uzyskałem wynik, którego się nie spodziewałem – 37:02 (56. miejsce OPEN – jeszcze nigdy w biegu z cyklu Grand Prix Gdyni nie byłem tak wysoko). Znowu ostatni kilometr wyścigu pokonałem w czasie 3:31. To chyba powoli się robi taki rytuał. Następnym razem muszę być chociaż o sekundę szybszy.

Agnieszka też pobiegła rewelacyjnie i w końcu uporała się z barierą 45 minut (44:23). Zajmując wśród kobiet miejsce w czwartej dziesiątce. Na starcie pojawił się również mój tata i po raz kolejny zszedł poniżej 50 minut, tym razem wykręcił 49:08.

Po biegu jeszcze miałem okazję do uśmiechu, bo poza bardzo dobrym czasem, ujrzałem w końcu transparent przygotowany przez rodziców. To był dla nas największy hit nocy. Na dodatek pogoda się poprawiła, znowu dla biegaczy. Już podczas samego biegu nie było tak kapryśnie, wciąż było mokro i wietrznie, ale jednak nie aż tak, jak trzy godziny wcześniej.

Taki transparent na nas czekał na kilkaset metrów przed metą : )

Taki transparent na nas czekał na kilkaset metrów przed metą : )

Co do biegu i organizacji – nic nadzwyczajnego. Poziom dobry, ale nic poza tym. Mam wrażenie, że Gdyńskie Centrum Sportu spoczęło na laurach. W pakiecie startowym nic poza chipem i numerem. Naprawdę smutno to wyglądało. Nie można się przyczepić do startu, trasy i zabezpieczenia – to jak zawsze na wysokim poziomie.

PS. Ten bieg mnie tak wykończył, że w niedzielę człapałem kilkadziesiąt metrów za żoną. Jeszcze dzisiaj rano nie czułem się na siłach, żeby wyjść na mocny trening i po prostu podziwiałem widoki biegnąc w tempie około 12,5 km/h ;- )

 

3 Comments

  1. krystian pisze:

    pieknie 🙂 fajnie ze takie biegi odbywaja sie w naszym miescie 😉

  2. kania pisze:

    brawo brawo 🙂 biegi pko w gdyni zawsze klimatyczne i na wysokim poziomie

  3. Adam pisze:

    Dzięki! Gdynia zawsze spoko! Ale w tym roku, to jednak półmaraton był rewelacyjny, a biegi na 10 km – bez szału. Ale zawsze z przyjemnością tam biegam : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.