Nuda, nic się nie dzieje

Na blogu pojawił się jeden tekst w styczniu, jeszcze jeden w lutym, kolejny w marcu… i żeby podtrzymać dobrą passę postanowiłem napisać również kilka zdań w kwietniu. A że nie bardzo mam o czym, to już mój problem.

Lubię pisać konkretnie. Chciałbym, żeby każdy wpis coś wnosił, ale tak jak są w treningu biegi easy, tak też potraktuję ten wpis. Niech będzie easy. Idealnie by było, gdyby pojawiła się szansa na napisanie w końcu jakieś relacji, ale jest jak jest. Wirtualne, czy hybrydowe eventy mnie jarają jak kibiców piłkarskich projekt Superligi. Zrecenzować mógłbym Garmina Forerunnera 245, ale jakoś niespecjalnie mogę się zebrać. Może dlatego, że mogę zrobić to w każdej chwili i nie mam deadline’u, na który się umówiłem z dystrybutorem, czy redakcją, więc odwlekam ten moment ile się da. Z jakiegoś nieznanego mi zupełnie powodu przestałem też opisywać tygodniowe zmagania, chociaż muszę przyznać, że trzymało mnie to nieco w ryzach i nie pozwalało na degrengoladę, ale pewnego razu się podsumowanie nie pojawiło i tak już zostało. Może to też jest spowodowane tym, że biegam, bo… biegam. Po prostu. Niby to droga jest celem, ale gdyby się chociaż jakiś pojawił na horyzoncie to byłoby łatwiej. A celu nie ma (a może właśnie jest?), planuję w tym tygodniu zapisać na TriCity Trail 2021. Może się odbędzie…, a jeśli nie, to w przyszłym roku będę miał co robić.

Póki co więcej niż o samym bieganiu myślę o przeglądzie samochodu, odnowieniu polisy i dograniu tematów urlopowych. Przy okazji sobie przemierzam biegowe ścieżki, wciąż te same. W tygodniu możecie mnie spotkać na zbiornikach świętokrzyskich, w weekend albo w Otominie, albo w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Odskocznią była sobota, gdy się porwałem z panem Porannym Biegaczem i panem Baginsem na Stogi i po raz pierwszy miałem przyjemność uczestniczyć w TLT. Ba, nawet się do niego specjalnie przygotowałem. Dzień wcześniej zjadłem makaron, udało mi się nawet wyspać, coś tam wciągnąłem i wypiłem kawę, bo wiem, że panowie w zimę nie próżnowali i nie chciałem odstawać. Czułem lekki przedstartowy, tfu, przedtreningowy stres. Ale żarło pięknie. 13 kilometrów szybkiego biegania (ze średnią mniej więcej 3:48 min/km) i drugie tyle na totalnym chillu. Na drugi dzień poprawiłem dwudziestką z żoną. I fajnie.

Co tu dużo mówić… A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana… Dialogi niedobre… Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.

I tak to mniej więcej wygląda. Nuda, nic się nie dzieje, proszę państwa.

4 Comments

  1. Sitab pisze:

    Hej! Takie wpisy też są okej. Wiadomo, życie to jedna wielka sinusoida, więc mniej ciekawe dni czy tygodnie też się zdarzają, ale to nie znaczy, że są jakieś gorsze. Podziwiam Twoją determinację – i tylko to się liczy. Tak jak napisałeś – to droga jest celem. Codzienny wysiłek, nawet czasami zmuszanie się do czegoś tylko po to, aby proces trwał. W każdym razie ja mam taką filozofię 🙂 Myślę, że absolutnie nie jest tutaj ważna ilość wpisów, ale ich cykliczność. I to, że się pojawiają. Dzięki za wpis i powodzenia! 🙂

    • Adam pisze:

      Dzięki bardzo i wybacz, że tak późno odpowiadam! Bardzo ciekawy komentarz! Trochę z komentarzami jak z wpisami, taki jeden więcej wart, niż kilka w stylu “brawo, super tekst”. Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku!

  2. Paweł pisze:

    Cześć. Nie ma co się przejmować, każdy blogujący chyba tak ma. U mnie wpisy dość regularnie co około 7-10 dni, ale też bywa, że nie mam ochoty pisać. I nie piszę. A innym razem 2-3 w tygodniu.
    Fajnie jest opracować sobie kilka cyklicznych tematów. Np. rodzaje treningów. I omawiać kolejno: sprinty, podbiegi, interwały itd. Każdy wpis na jeden konkretny temat, może być nawet bardzo wąski. Ale ważne, by coś dodać od siebie. Żeby komuś to pomogło, zaświeciło jakąś lampkę w głowie. I mając np. 3 takie cykle, zawsze jest o czym pisać. Do tego wpisy bieżące (np. z zawodów, sukcesów, życiówek), jakieś testy sprzętu, a czasem wpisy “o życiu”. I można takiego bloga prowadzić w nieskończoność. A przynajmniej tak długo, jak mamy ochotę 😉
    Pozdrawiam, Paweł
    PS Do zobaczenia gdzieś na biegowych szlakach. Choć dla mnie Twoje czasy to kosmos, nie mogę zejść poniżej 4 min/km. Muszę popracować nad długością kroku, ale – wiadomo – kto lubi te skipy czy ćwiczenia specjalistyczne w domu…

    • Adam pisze:

      Cześć, cześć!

      Dokładnie tak, jak piszesz ; ) Ale powiem szczerze, nie mam już spiny, żeby na siłę pisać. W zeszłym roku “wpadłem” w fajne flow i mi żarło… ale teraz duże ciśnienie w pracy i po ośmiu godzinach uciekam gdziekolwiek, byleby nie siedzieć przed komputerem. Ale na pewno przyjdzie czas, że wrócę do większej regularności. Kilka tekstów już “mam” w głowie, albo po prostu muszę napisać, więc zapraszam w lipcu – na pewno pojawi się recenzja COROS VERTIX i HOKA METAFE SPEED 3. A na szybsze kilometry przyjdzie i u Ciebie pora, inna sprawa, że ja też nie zawsze szybko biegam, co możesz sprawdzić chociażby na Stravie!

      Pozdrawiam serdecznie : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.