Ostatnia prosta przed 2. PZU Gdańsk Maratonem

Trzy tygodnie do maratonu. Jestem już trochę zmęczony, ale „najgorsze” za mną – długie ciężkie treningi, na wysokim tętnie i w szybkim tempie. Przede mną jeszcze tylko jedno dłuższe, ponad 20-kilometrowe wybieganie, trochę siły biegowej, wytrzymałości tempowej i przyjemne człapanie, które pozwoli mi naładować baterie.

Ostatnie cztery weekendy, to dla mnie totalny ciężar– 23, 30, 21 i w końcu prawie 24 kilometry. Nigdy tyle nie biegałem. Jeśli mój tygodniowy kilometraż przekroczy sześćdziesiąt kilometrów, to już jestem bardzo zadowolony. Jeśli siedemdziesiąt, to zastanawiam się, czy coś mnie nie powinno boleć. Tymczasem w ostatnich tygodniach, albo ten dystans przekraczałem, albo brakowało mi niewiele, a na delikatny odpoczynek pozwoliłem sobie tylko po półmaratonie w Gdyni.

Chciałem jednak tutaj poruszyć temat najważniejszego treningu – na trzy tygodnie przed startem. Dwadzieścia jeden dni przed to optymalny czas, żeby się sprawdzić – swoją formę fizyczną i psychiczną. Minimalny dystans – 21 097 metrów. Jako, że nigdzie w okolicy nie było takiego biegu, a przecież nie będę jechał do Warszawy, żeby biec na trasie Orlen Warsaw Maratonu, choć mogłem, bo nawet pakiet startowy, by mnie nic nie kosztował, toostanowiłem zrobić wyścig z samym sobą.

Dwa moje ostatnie sprawdziany, wyglądały tak:

  • półmaraton w Sopocie w tempie 4:07 min/km (dwa tygodnie przed 1. PZU Gdańsk Maratonem),
  • 28 kilometrów w średnim tempie 4:36 min/km pasem nadmorskim z Gdańska do Gdyni (trzy tygodnie przed 33. Toruń Marathonem) + trzy dni później 17 km w tempie 4:07 min/km (pierwszy sprawdzający trening sprowokował mnie, abym jeszcze dorzucił trochę prędkości).

Technicznie błędy – jeden zbyt blisko biegu i w za szybkim tempie, ale zależało mi na dobrym czasie. A drugi po prostu zdecydowanie za wolno, bo to tempo na 3:15, a następnie trochę za mały dystans.

Teraz przygotowałem się lepiej, ale po kolei.

Lubię ten trening. Nawet bardzo. Ma on być namiastką zawodów, więc staram się, aby chociaż trochę je przypominał. Oczywiście nie jest to odzwierciedlenie 1:1, więc pewne rzeczy zmieniam, pewnych w ogóle nie biorę pod uwagę, a najważniejsze i tak w końcu jest tempo:

  • PZU Gdańsk Maraton zaczyna się o 9:00, a trening zacząłem o 6:38. Jakbym poczekał do 9:00, to pewnie byłbym jeszcze szybszy, bo pierwsze kilometry biegłem z zaklejonymi oczami ;- )
  • Jak zaczynam tak wcześnie to nie jem śniadania. Teraz zrobiłem tak samo. Ale na maraton mam już sprawdzone dwie opcje, po obu nie mam żadnych problemów żołądkowych, więc nie muszę po raz kolejny tego sprawdzać,
  • Strój biegowy – wszystko, w czym będę biegł wziąłem. Przede wszystkim buty startowe i skarpety kompresyjne, z których na co dzień nie korzystam. Jedyną nadprogramową warstwą była dodatkowa koszulka kompresyjna,
  • Nie korzystałem z wody i żelów. Wodę i tak będę popijał na każdym postoju, a jak będzie z żelami, to muszę jeszcze pomyśleć,
  • Tempo treningowe – 4:10, tempo na wynik poniżej 2:55 – 4:09. I to mnie najbardziej interesuje i najbardziej cieszy,
  • Dystans – 22 kilometry, warunki – idealne.

Po wszystkim nie czułem dużego zmęczenia – czułem się tak akurat na ponad dwadzieścia kilometrów w tempie nieco powyżej czterech minut. Psychicznie byłem wykończony, bo chciałem tak się czuć. Na szczęście nie musiałem biegać po bieżni, bo żadnej w pobliżu nie mam. Ale mam za to zbiornik retencyjny długości 1300 metrów i na nim zrobiłem 15 okrążeń. Cały właściwy trening, na którym nikt mnie nie gonił i nikogo nie ścigałem, a chciałem być bardzo szybki. Udało mi się, dodatkowo ostatnie dwa kilometry przebiegłem w 3:55 i 3:56. Naprawdę jestem zadowolony. Na biegu pojawiają się czynniki, który spowodują, że moja energia i motywacja będą na jeszcze wyższym poziomie: współzawodnictwo, atmosfera i świeżość, której na obecną chwilę mi brakuje.

Fizycznie nie jestem jakoś specjalnie zmęczony. Może być gorzej, może być też lepiej, ale mam sporo czasu, żeby wypocząć i na starcie stanąć przygotowanym na 110%. Psychicznie nastawiłem się bardzo pozytywnie. Już występ w Gdyni pokazał mi, że podążam dobrą drogą. A ten trening bardzo mocno mnie w tym utwierdził.

Jeśli czujecie się na siłach, to polecam Wam ten trening. W ten sposób możecie sprawdzić swoją dyspozycję i przed startem zweryfikować swoje plany. A gdybym nie był podbudowany wynikiem na marcowym półmaratonie, to ten trening by wyglądał następująco:

  1. śniadanie pod zawody, czyli najprawdopodobniej dwie bułki z nutellą i masłem orzechowym (opcjonalnie owsianka, też z nutellą i masłem orzechowym) o godzinie 6:00-6:30,
  2. bieg w godzinie zawodów, czyli o 9:00,
  3. strój startowy – buty, kompresja itp. (obyłoby się bez dodatkowej koszulki termo),
  4. jeden żel, żeby w połowie uderzyć w węglowodany,
  5. dystans – 20-30 kilometrów,
  6. tempo startowe, czyli przy obecnym planie między 4:05-10 min/km.

W tym temacie, to chyba wszystko, co mogę powiedzieć, a pewnie bardziej doświadczeni biegacze potwierdzą moje słowa, że warto ten trening zastosować i potraktować go poważnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.