Kilka miesięcy wstawania tuż przed szóstą sprawiło, że w końcu dojrzałem do wygłoszenia tezy, że poranek jest zdecydowanie najlepszą porą do aktywności fizycznej. Jasne, pierwsze dni były ciężkie i wydawało mi się, że już więcej nie dam rady podnieść się tak wcześnie. Ale z biegiem czasu weszło mi to w nawyk i teraz już nawet w weekendy nie mam problemu i nie zgłaszam zażaleń, gdy zadzwoni budzik.
Najlepsze jest w tym to, że widzę w tym całą gammę plusów. I o tym ten tekst.
Nie mam przed treningiem czasu na śniadanie, więc najczęściej jem bardzo późno kolację. Nawet koło 22:00. Nie przeszkadza mi to w dobrym śnie, ani nie mam problemów z utrzymaniem wagi. Tak późna kolacja i nawet obfita nie musi wiązać się z przybraniem kilku kilogramów. Kluczem do sukcesu jest utrzymanie odpowiedniego bilansu kalorycznego. Jeśli zależy Wam, aby waga szła w dół pilnujcie, aby on był ujemny. Nie musicie nie jeść po 18:00, albo katować się rygorystyczną dietą. Wystarczy odpowiednio zmniejszyć racje żywieniowe, jeść odpowiednio regularnie, pić dużo wody i poświęcić kilka minut więcej na ćwiczenia. To sprawi, że problem z utrzymaniem wagi zniknie.
Dodatkowym plusem jest jeszcze niesamowita aura porannego treningu. Mieszkamy w okolicy, gdzie jest dość dużo zbiorników retencyjnych. O wschodzie słońca wyglądają fantastycznie, unosi się nad nimi delikatna mgiełka i można poczuć pewną mistykę. Dzisiaj rano doświadczyliśmy tego w parku Oruńskim, gdzie byliśmy już przed siódmą.
Prekursorem porannego treningu była moja żona, która już od dawna wykorzystywała tą porę dnia na bieganie. Gdy ja wychodziłem po siódmej do pracy, ona wskakiwała w biegowy strój i leciała przed siebie, a ja zastanawiałem się, czy przypadkiem nie ma czegoś z głową. Teraz ją rozumiem. Nie ma lepszego treningu, niż ten poranny. Pozytywna energia na cały dzień gwarantowana!
I uprzedzając pytania. Tak w zimę też biegam rano. I jest fajnie. Szczególnie przy minus piętnastu stopniach, gdy czujesz jak zamarzają Ci powieki ;- )