Nie będzie to epicka historia o walce z własnymi słabościami, czy o nierównych zmaganiach z warunkami atmosferycznymi, albo innymi niedogodnościami związanymi z trudami biegu. Nie, plan na ten bieg był prosty i tak samo przyjemna była jego realizacja.
Dzień przed biegiem odebrałem pakiet startowy, dostałem koszulkę pacemakera i dopiero wtedy do mnie dotarło, jak odpowiedzialne zadanie mnie czeka. Mimo wszystko nie czułem specjalnej presji, czy niepokoju. Dawno nie biegłem półmaratonu tak „wolno”. Z drugiej strony ostatni tak szybki bieg, na tak długim dystansie w moim wykonaniu miał miejsce… podczas kwietniowego maratonu, więc ponad pół roku temu. Ale nie wierzyłem w to, że nie dam rady pobiec tych dwudziestu jeden kilometrów z ogonkiem w czasie 1:24:59. Choćbym miał wypluć na mecie płuca, to musiałem to zrobić.
Przed startem poleciałem po balony i na rozgrzewkę. Było zimno, ale nie miałem zamiaru ubierać się zbyt grubo. Koszulka z krótkim rękawem i krótkie spodenki były dla mnie absolutnym maksimum. Dodatkowo założyłem chustę na głowę, bo nie chciało mi się szukać czapki z daszkiem. Zanim dotarłem do swojej strefy startowej musiałem do toi toia. Wiecie jak trudno wyjść z niego z balonikami?! Przed wystrzałem startera musiałem jeszcze znaleźć żonę i dać jej buziaka, bo inaczej siedziałoby mi w głowie, że tego nie zrobiłem i nie życzyłem jej powodzenia. Na trzy minuty przed godziną zero „znaleźliśmy się”, zdążyłem jeszcze zebrać cięgi za to, że mnie szuka od kilkunastu minut, a raczej nie mnie, a wody, którą miałem ze sobą. Mimo wszystko buziak był i mogłem spokojnie brać się do roboty.
Sam bieg był raczej przyjemny. Chłód ułatwiał sprawę i ani przez moment nie opuściłem mojej strefy komfortu. Tempo i tętno kontrolowane od początku do końca. Zdecydowaną większość kilometrów trzymaliśmy od 3:57 do 4:01 min/km. Delikatnie wolniejszy (4:03) był jedynie ten, na którym mieliśmy do pokonania wiadukt (między 18., 19. kilometrem), ale mieliśmy spory zapas czasu.
Pierwszą część dystansu pokonałem ramię w ramię z Kamilem. Przed nami była spora grupa zawodników, więc nawet nie musieliśmy specjalnie na siebie przyjmować podmuchów wiatru, który chyba jednak tym razem był łaskawy i jeśli nie ułatwiał sprawy, to na pewno nie przeszkadzał. W drugiej połowie kontrolowaliśmy tempo z Wojtkiem, a Kamil pilnował, żeby nikt nie tracił dystansu. Z przodu było tylko słychać okrzyki zachęcające do jeszcze cięższej pracy i trzymania grupy.
Aż do wiaduktu trzymaliśmy się razem, potem większość zawodników ruszyła, co z jednej strony było nieco smutne, bo zostaliśmy prawie sami, a z drugiej mega budujące, bo widocznie swoją robotę zrobiliśmy na piątkę z plusem. Jeszcze na ostatnim kilometrze mobilizowaliśmy jednostki do większego wysiłku, ale widzieliśmy też ile wszystkich kosztował ten bieg. Mimo wszystko nasze pokrzykiwania dawały efekt. A sami na metę wpadliśmy po godzinie, dwudziestu czterech minutach i trzydziestu trzech sekundach. Wtedy zmęczenia nie czułem, ba, jeszcze bym dyszkę zrobił, bo naprawdę biegło mi się świetnie. Nie wiem, czy to kwestia spoczywającej na mnie odpowiedzialności, czy po prostu po ostatnich leśnych manewrach asfalt okazał się mniej wymagający, niż mogłoby się wydawać. Po prostu był sztosik! Ani trochę mi nie przeszkadzały warunki, chociaż na mecie pobiegłem szybko się przebrać… I choć miałem na zmianę koszulkę, spodnie, ciepłą bluzę, a nawet bieliznę, to nie wpadłem na to, żeby zabrać ze sobą buty, a te, w których pokonałem ten półmaraton zdecydowanie wychładzały organizm. Miałem więc nadzieję, że na metę szybko wpadnie Aga i będziemy mogli jak najszybciej uciekać do domu.
Agnieszka planowała pobiec poniżej godziny i pięćdziesięciu minut, więc wynik 1:45:12 był satysfakcjonujący, chociaż jak zwykle niedosyt pozostał i chociaż te trzynaście sekund można było urwać…
Wracając jeszcze do grupy na 1:24:59. Biegło nas naprawdę dużo! Starałem się od czasu do czasu obejrzeć i sprawdzić, jak wygląda sytuacja za naszymi plecami. I często miałem wrażenie, że dla wielu zawodników było to naprawdę komfortowe tempo. Aż za bardzo. A po tym jak po wbiegnięciu na wiadukt kilka osób bez problemu się od nas oddaliło, to wiedziałem, że kilku zawodników z „naszej” grupy ma nawet szansę na zbliżenie się, a może nawet pokonanie granicy 1:24.
Swój debiut jako pacemaker oceniam pozytywnie. Przez cały dystans raz usłyszeliśmy, że jest lekko za mocno, więc zaciągnęliśmy hamulec. Nie miałem żadnego kryzysu, nie miałem w żadnej sekundzie wątpliwości, że może nam się nie udać. Mieliśmy do zrobienia robotę i ją wykonaliśmy idealnie!
Na koniec trzy ciekawostki:
Foto główne: Agata Masiulaniec / Biegowy Świat.
7 Comments
Brawo Adam! Super czyta się Twoje wpisy na blogu.
Ja chciałem biec z pacemakerem Tomkiem ale po 3 km zacząłem realizować swój własny plan i strategię.
Bieg rozpoczęty od tempa 4:08 i sukcesywnie na każdej kolejnej piątce urywałem sekundy, ostatecznie biegnąc ostatnie pięć kilometrów w tempie 4:04. Myślę, że nasze wspólne leśne wypadły przyczyniły się do takiej formy.
Dzięki i pozdrawiam!
@Arsen, piękny bieg w Twoim wykonaniu! Klasa 🙂
Bardzo przyjemny i fajny tekst:)
Gdyby tak można była pobiec szybko i przyjemnie, jak łatwo czyta się tę relację:) Ale nie ma co narzekać. Czas poniżej 2 h na tym dystansie jest bardzo dobrym wynikiem. Rzeczywiście pogoda była wczoraj raczej ciężka:) Już po starcie wszyscy byli mokrzy i tak do mety.
Pozdrawiam
@Art, gratuluję wyniku. Każdy ma inne możliwości, inny poziom wytrenowania i dlatego każdego biegacza i każdy wynik trzeba szanować i podziwiać. Oby do przodu. Pozdrawiam!
Brawo! A jaką masz życiówkę w półmaratonie? Pytam, ponieważ też w tym roku miałem debiut jako pace na połówce w Białymstoku i prowadziłem na czas 1:35h (życiówka 1:22:58) ale tak myślę, że spokojnie mógłbym zaryzykować z szybszą grupą…
Hej, hej! Dzięki! Właśnie nie mam jakoś dużo zapasu – 1:20:35. Właściwie to chciałem prowadzić na 1:30, ale brakowało zawodników na 1:25 i dałem się organizatorom namówić i zaryzykować. I muszę przyznać, że była to dobra decyzja, bo miałem spory zapas sił. Myślę, że Ty spokojnie byś sobie poradził prowadząc na 1:30!
Dziękuję, za prowadzenie. Jestem na zdjęciu po lewej w czarnej koszulce. Zrobiłem życiówkę na 1:24:12 😊 Dla mnie to zdecydowanie był bieg poza strefą komfortu, a po bardzo mocnym finiszu za wiaduktem gdy wpadłem na metę prawie się pożygałem. Twoje okrzyki, że jest szansa na złamanie 1:24 były budujące. Jeszcze raz dziękuję za prowadzenie, jako cała ekipa spisaliście się na medal. Cała nasza grupa była silna i niezwykle zdeterminowana. Pierwszy raz biegłem w tak silnej grupie.