Pomorski Puchar Dogtrekkingu, czyli posiadacze psów to nadludzie!

Gdy wczoraj po parkrunie poczułem delikatnie mięśnie, to zbytnio się nie przejąłem, mimo iż dzisiaj mieliśmy w planach 12-kilometrowy cross po lesie w Otominie. Miało być miło, przyjemnie i nieco ponad dyszka, czyli to, co nie robi na mnie wrażenia, nawet po cięższym terenie. Ale debiut na zawodach z Bajką na zawsze zapadnie w naszej pamięci.

Część z Was może nie pamiętać, część może jeszcze nie wiedzieć, ale orientacja w terenie nie jest moją mocną stroną, a przekonacie się o tym wracając do historii z mojego pierwszego podium. Od tego zaczynam relacje z dogrekkingu, bo jak się okazało dwanaście kilometrów to może zrobili Ci, którzy z mapą nie mają problemów. Nam, czyli 2h59min team, TomTom naliczył ich dwadzieścia. Dwadzieścia. Dwadzieścia. Powtórzę raz jeszcze – DWADZIEŚCIA. Rozumiecie to? Dorzuciliśmy sobie dodatkowo osiem tysięcy metrów. I zajęło nam to 2 godziny i 42 minuty. Fajnie, prawda?

Mimo wszystko to był fantastycznie spędzony czas. Chociaż mogliśmy przyjechać chociaż dwadzieścia minut wcześniej i lepiej zapoznać się z mapą. Ale jak zwykle podeszliśmy do startu z fantazją i entuzjazmem. Czas wystartował i ruszyliśmy przed siebie, z kilkoma pierwszymi punktami nie było problemów, ale później zaczęły się schody. Nadrobiliśmy kilometr biegnąc nawet nie wiem gdzie : ) Nastąpiła chwila frustracji i niepewności, ale pozbieraliśmy się i… później jakoś szło. Nie zawsze zgodnie z planem, nie zawsze zgodnie z wytyczonym szlakiem, ale zbieraliśmy kolejne checkpointy. Gdy pozostał nam ostatni, chcieliśmy już wrócić na metę, bo po drodze ten punkt ominęliśmy, ale nagle okazałem się nawigacyjnym czarodziejem, doznałem olśnienia i byłem pewien, że znam najkrótszą trasę do punktu kontrolnego. Dwa kilometry w jedną stronę, dwa w drugą i ciach, do mety. Po ponad 160 minutach dobiegliśmy, totalnie umęczeni, ale zadowoleni z siebie.

dogt_1

Jak radziła sobie Bajka? Mimo, że ostatnio najczęściej od wszystkich poza Agą i mną słyszała, że jest grubasem, to było bardzo dobrze. Czternaście, może nawet piętnaście kilometrów bez żadnego problemu. Potem już miała mniej chęci, ale jak na Śnieżkę weszła, to i sobie poradziła w otomińskim lesie. Po powrocie do domu wciągnęła to, co było w misce i teraz śpi. Może jeszcze będzie chciała iść dzisiaj na spacer, ale nie jestem do końca pewien ; -)

My też dostaliśmy po tyłku. To był szalony tydzień, z dzisiejszym biegiem wyszło mi 69 kilometrów, a Aga po raz pierwszy skończyła tydzień z 60-tką na rozkładzie. Trasa była ciężka i teraz to czujemy. Jutro zdecydowanie stawiam na regenerację.

Co do samej rywalizacji – wiadomo, każdy chciał jak najszybciej dotrzeć do mety – ale mimo to, wszystko odbywało się w bardzo, bardzo przyjaznej atmosferze. Akurat na swojej trasie spotykaliśmy samych życzliwych zawodników, którzy służyli radą i dobrym słowem. Nie miałem wrażenia, że ktoś o coś rywalizuje, a raczej, że słowem kluczowym dla tych zawodów jest współpraca. Naprawdę miło w takiej atmosferze spędzać czas.

Na zakończenie powinienem dodać, które zajęliśmy miejsce, ale… to nieistotne. Zaliczyliśmy wszystkie punkty kontrolne, zrobiliśmy solidny trening i podrzuciliśmy dla psiaków nieco potrzebnych rzeczy. Same plusy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.