Poszukiwania winnego

A to złe żywienie, czy złe nawodnienie. A to treningowo, z kontuzją, czy po kontuzji. A to pogoda nie taka, a to złe buty, a to rąbek u spódnicy. Wachlarz wymówek biegacza jest nieskończony. A ja winnego chciałbym znaleźć, a nie mogę.

Wybrałem się dwa dni temu na rower. Miało być lekko i przyjemnie, ale coś mi podpowiedziało: wjedź w las, w lesie zawsze jest fajnie. I wjechałem. I było fajnie. Póki nie wywinąłem orła. Rower w całości, ja w jednym kawałku, więc wsiadłem i pojechałem. Czułem lekki dyskomfort, ale do domu wrócić trzeba było, więc pedałowałem dalej. Myślałem, że się lekko obiłem i następnego dnia będzie w porządku. No, ale obiłem się trochę bardziej. W okolicy biodra wyszedł solidny krwiak, a ja w piąteczek miałem problem z wejściem po schodach. Ani to smutne, ani to śmieszne. Sam sobie jestem winien, bo mi się zachciało wrażeń. Co by nie mówić, to i tak nie wyszło tak źle, bo jeden krwiak to niewiele w porównaniu do tego, co zdarzyć się mogło. Mam nadzieję, że czegoś mnie to nauczy.

Dzisiaj planowałem jakieś solidne kilometry, chciałem sprawdzić, co tam pod nogą, a właściwie to do samego końca zastanawiałem się, czy w ogóle warto… Ale żona rzekła, że trzeba rozbiegać, więc wyjścia nie miałem. Zacząłem od pierwszego kilometra w 6’33”, drugi w 6’00”, a potem jakoś poszło, chociaż nie wiem, czy można tak powiedzieć o tempie w okolicy 5’30”-5’40”. W każdym razie z każdym krokiem było lepiej. Inna sprawa, że do bólu można się przyzwyczaić. Od dłuższego czasu na lewej stopie mam solidny modzel, który szczególnie daje o sobie znać przy każdej zmianie butów, a właśnie to nastąpiło. Nowych Pegasusów nie kupiłem, żeby sobie leżały w kartonie i czekały na lepsze czasy. Więc dzisiaj kumulacja bólu – dający o sobie znać modzel i ograniczający ruchy krwiak, ale jedenaście kilometrów wymęczyłem.

Może do szybszego biegania wrócę szybciej, niż mi się wydaję, chociaż podchodzę do tematu na spokojnie. Z wiekiem człowiek pokornieje i podchodzi do swojego zdrowia zupełnie inaczej. Lepiej kilka dni odpuścić, niż kilka miesięcy walczyć o powrót do solidnego treningu.

Fot. Krajobraz z rowerowej wycieczki do Sobieszewa, wtedy nie zaliczyłem żadnego upadku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.