Jak pomyślałem o rozmowach z moimi lokalnymi bohaterami, to nie mogłem pominąć Tomka Kaszkura, autora bloga Run Around The Lake. Jeszcze na dobrze nie zacząłem biegać, a już kojarzyłem gościa, który na “moich” stawkach kręci jeszcze więcej kółek ode mnie. To właśnie na pierwszy “zorganizowany” trening trafiłem do Tomka, gdy wraz z kolegami postanowił przebiec pięćdziesiąt kilometrów wokół kilometrowego, mniejszego ze zbiorników Świętokrzyska.
Trochę się tej rozmowy bałem, bo Tomasz jest totalną niespodzianką i nigdy nie wiem, co może odpowiedzieć. Czy zaskoczy mnie epickim opisem, niczym Eliza Orzeszkowa, czy odpowiedź będzie prosta, aż za prosta, niczym cel mojego bohatera na 5. Gdańsk Maraton.
Z czym Ci się kojarzy płyta Genesis – Trick of the Tail?
Trick of The Tail. Rock progresywny jest jak taniec na wulkanie. Pierwsza płyta Genesis po odejściu Petera Gabriela. Nowe otwarcie z Collinsem na wokalu. Dla mnie też nowe otwarcie. Telefon i słuchawki były wtedy ważniejsze niż dobre buty i odpowiedni strój. Większość z robotników siedzących całe dnie przy biurku mniej więcej po 30. przyrzeka sobie mocne postanowienie poprawy i rozpoczyna swoją przygodę z bieganiem. Jeden raz, drugi, trzeci, czasem kilkanaście razy. Ale zawsze potem następuje moment prawdy. Kiedy kompletnie ci się nie chce, kiedy nie widzisz w tym już nic nowego, nic ciekawego, tylko znój, pot, zmęczenie i bezsens – łatwo odpuścić, uczepić się najdrobniejszej wymówki… Ale kiedy biegając słuchasz muzyki, swoich ulubionych albumów, spójnych, koncepcyjnych światów stworzonych przez dźwięki, to bieganie staje się ramą do tego obrazu. Bieganie jest jak cztery belki zamontowane pod kątem 90 stopni. Obraz bez belek zwija się w rulonik. Same belki bez obrazu są puste. Razem są jak wycieczka korytarzami Luwru. I tak naprawdę wychodzisz przed blok, zakładasz słuchawki i nie potrafisz stwierdzić, czy słuchasz, bo biegasz, czy biegasz, bo słuchasz.
Dokładnie, Twoje nowe otwarcie. Ale Ty tych nowych otwarć kilka masz już za sobą. Szukając punktu wyjścia do rozmowy z Tobą znalazłem dwa artykuły, w których były opisywane Twoje metamorfozy. Pierwszy z nich 2014 roku, drugi z początku tego. Mam nadzieję, że nie będę musiał o tym czytać po raz i obecnie obrana droga sprawia Ci dużo satysfakcji i pozwala czerpać pełnymi garściami z biegania.
W temacie sinusoidy metamorfoz, mówiąc poważnie – droga jest celem – tylko wtedy wszystko może się jakoś ułożyć. Dwa razy zrzucałem około 40 kilogramów i oczywiście, że życzyłbym sobie, żeby teraz był ten ostatni. Ale wtedy też sobie tak życzyłem a wyszło jak wyszło. Teraz wróciłem na dół wagi, o wiele mądrzejszy. Nie istnieje tak długa ścieżka, aby człowiek był w stanie wybiegać nią wszystkie kalorie, które jest w stanie zjeść. Dobra forma, normalna sylwetka, zdrowe ciało to splot wielu czynników. Nie tylko sport. To przede wszystkim nawyki żywieniowe, ale też dużo psychologii, ustawienia sobie pewnych wartości w głowie i znalezienia tej zwykłej codziennej motywacji. Czy będziesz czytał jeszcze o mojej metamorfozie? Nie wiem.
Jak już jesteśmy przy muzyce, to Twój kącik biegowego melomana jest już czymś kultowym. Na pewno nie raz wyobrażałeś sobie start i metę idealnego biegu, więc zdradź przy jakim utworze chciałbyś ruszać na trasę i jaki chciałbyś usłyszeć na ostatnich metrach swojego biegu?
Utwór przy którym chciałbym startować? To musi być coś pełnego gniewu! Marillion i płyta Fugazi. Strona pierwsza, utwór pierwszy – Assassing… “I am the assassin, with tongue forged from eloquence I am the assassin, providing your nemesis”.
Mimo, że jestem fanem rocka progresywnego, to jedną z moich absolutnie najwspanialszych płyt do biegania jest Random Access Memories – Daft Punk z 2013 roku. Jest na niej 9-minutowy utwór “Giorgio By Moroder”. Gdyby zabrzmiał na 40. kilometrze maratonu, to jestem pewny, że gdybym przebiegł metę, to jeszcze by się nie skończył. “My name is Giovanni Giorgio but everybody calls me Giorgio” i….. dłuuuugi finisz!
Wyobraźmy sobie, że dostajesz telefon z Radia Gdańsk i propozycję audycji “Kącik biegowego melomana”. Co robisz? Jaka byłaby pierwsza płyta, którą byś przedstawił?
Na początku chcę podkreślić, że nie ma czegoś takiego jak dobra muzyka do biegania, jest po prostu dobra muzyka. Jeżeli dla kogoś doświadczanie muzyki jest ważne, to doświadczanie jej w biegu jest jak dodanie kolejnego wymiaru poznawczego. W muzyce do biegania wbrew narzucającej się opinii rytm nie jest ważny. Ważny jest klimat!
Pierwsza płyta? Wychowałem się na audycjach Tomka Beksińskiego i tworzenie takich składanek sprawiałoby mi ogromną frajdę. Nie zawsze biegam z całymi albumami. Czasem słucham po jednym utworze, a kiedy ten się kończy – kolejny przychodzi mi na myśl sam.
Jeżeli w pierwszej audycji nie poszedłbym w progrock począwszy od Dance in the Volcano Genesis, to byłaby to audycja o bieganiu nocą po mieście. Z jednej strony trochę Kraftwerk, z drugiej Heartbeat City – The Cars albo Twelfth Night – This City i inne z “city” w tytule.
Wróćmy do tematu przewodniego i gdańskiego maratonu. To piąta edycja, Ty biegasz jeszcze dłużej, ale będzie Twój debiut na tej imprezie. Jak to się stało?
Biegam siedem lat, ale to będzie tak naprawdę mój debiut maratoński. Co prawda dystans maratonu pokonałem w życiu około 50 razy, z czego kilka razy dostałem nawet medal na mecie, czyli maraton był oficjalny, a nie w ramach niedzielnego długiego wybiegania, ale nigdy nie biegłem na poważnie. Mówiąc “na poważnie” mam na myśli maraton, do którego przystępuje się po odpowiednich przygotowaniach, maraton, który chce się przebiec najszybciej jak jest się w stanie. Nigdy wcześniej nie przygotowywałem się z taką atencją, niemalże z planem, a już na pewno nigdy w przeszłości nie robiłem tzw. przemyślanego taperingu. Dlatego czuję się jak debiutant.
Właśnie moje kolejne pytanie miało dotyczyć Twoich przygotowań i tego, że tak naprawdę to jest Twój pierwszy maraton, do którego się przygotowywałeś. Czy to powoduje u Ciebie dodatkowe emocje, czy wychodzisz z założenia, że ostatnie miesiące, to Twój czas, Twój moment i jesteś na tyle dobrze przygotowany, że się nie denerwujesz i nie nakładasz na siebie dodatkowej presji?
Pomysł, który można spotkać w wielu planach treningowych, aby pobiec półmaraton na kilka tygodni przed maratonem jest rewelacyjny. 3/4 stresu zostawia się na tych 21 kilometrach. Wynik tam osiągnięty jest papierkiem lakmusowym poprzednich miesięcy. Żeby spieprzyć wypracowaną formę trzeba bardzo tego chcieć. I przyznam Ci się, że przed Gdynią stresowałem się bardziej. Wychodząc nawet z domu przekazałem żonie “instrukcję obsługi siebie po powrocie z biegu”. Powiedziałem coś w stylu, że jak złamię 90 minut to będzie w porządku, ale jeżeli nie złamię a i tak będę szczęśliwy i będę argumentował, że to był udany bieg – znaczy, że będę kłamał.
Na szczęście nie musiałem kłamać. 75 procent presji zeszło, zostało 25. Ale to wciąż na tyle dużo, aby podchodzić do tego biegu arcypoważnie. “Bez zuchwałości, ale i bez lęku”.
Bez zuchwałości, ale bez lęku, czyli zaczynasz spokojnie z pacemekerami na 3:15 i w drugiej części dystansu podejmujesz decyzję co dalej. Jaki byłby dla Ciebie idealny scenariusz? Jaki widzisz wynik na mecie, gdy zamykasz oczy?
Zamykam oczy i widzę 2h59min 🙂 Ale jeszcze nie teraz. Wynik w niedzielę jest tylko testem aktualnej formy, a nie celem. Ruszam z pacemakerami na 3:15 i trzymam się ich do 35-37 kilometra. I wtedy ocenię, czy resztką energii będę zarządzał tak, aby tylko i wyłącznie nie zostać tyłu, czy jest coś jeszcze czym można dorzucić do pieca. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. To w końcu mój debiut 🙂 3 godziny 14 minut i 15 sekund byłoby pięknym rezultatem – taka okrągła liczba.
Teraz na pewno szukasz wyciszenia i uciekasz myślami przed niedzielą. Chyba dość skutecznie pomogła Ci żona, dodatkowo protest nauczycieli, więc przy trójce dzieci pewnie dość łatwo zapomnieć o zbliżającym się wysiłku. Gdybym jeszcze ja się nie odezwał byłoby idealnie 🙂
Od dwóch dni siedzę nad wpisem do swojego bloga, który byłby checklistą wszystkich moich obaw związanych przed startem w maratonie. Coś takiego na wzór pilotów w samolotach, którzy muszą odhaczyć punkt za puntem wszystkie czynności do wykonania/sprawdzenia przed startem. Nie napisałem ani jednego słowa, nawet tytułu. Mam pustą kartę o defaultowym tytule “(bez tytułu)” 🙂 Tak więc te Twoje pytanie to być może jedyna szansa, że pozostanie jakiekolwiek wspomnienie z moich emocji przed tym startem.
Co do strajku i trójki dzieciaków do ogarnięcia – spoko, to da się zrobić. Gorzej będzie w sobotę dzień przed biegiem. Niestety będę siedział cały dzień na flightradarze i patrzył, czy dreamliner z moją żoną nie traci wysokości…. 😕 To jest pokłosie tego, że jestem absolutnym fanem “Katastrof w Przestworzach” na National Geographic
Czyli czeka Cię gorący weekend! Bardzo mnie interesuje Twój pomysł na łamanie trzech godzin. I jak Ciebie znam nie jest, to marzenie, a cel i kolejne wyzwanie. Czy tego ataku możemy się spodziewać jeszcze w tym roku?
Znam takiego, który na kolejny bieg zapisuje się dopiero po ukończeniu poprzedniego 🙂 Nigdzie się jeszcze nie zapisałem, ale … nocleg w Poznaniu mam już zaklepany.
Natomiast pytanie jak się będę przygotowywał? No i czy to będzie realne tej jesieni? Nie wiem, okaże się po wakacjach. Wakacje, czy ferie, wyjazdy z rodziną to takie momenty chaotycznego, radosnego biegania. Nic wtedy nie planuję, niczego od siebie nie oczekuje, ale czasem sytuacja układa się tak, że można robić dwa treningi dziennie a czasem jeden na tydzień. No i jeszcze kwestia wagi. Musi być siódemka z przodu. Brakuje 1,5-2 kilogramów.
Siódemka z przodu, złamanie trójki i wracasz na poważnie do ultra, czy chciałbyś na dłużej zostać na asfalcie? A może Twoim celem jest łączenie asfaltu z ultra?
Tym razem odpowiem krótko. Nie wiem. Naprawdę. Ważniejsze jest utrzymanie dobrej formy na trwałe. Wyniki to tylko truskaweczki, wiadomo gdzie 🙂
Miałem nadzieję, że pociągniesz wątek ultra, bo moje dwa ostatnie pytania właśnie tego dotyczą. Rozmawiając z Tobą i robiąc to na poważnie nie mogę nie zapytać o TriCity Ultra? Czy planujecie powrót tej inicjatywy?
Ja jestem tylko 1/4 starej ekipy TriCity Ultra, więc mogę mówić tylko za siebie. Chętnie pobiegłbym jeszcze kiedyś trasą legendarnego biegu TriCity Ultra. Myślę, że w końcu to zrobię, może ktoś też się przyłączy, jak za starych dobrych czasów. Jednak na pewno nie zamierzam „robić za Kręcinę” i być działaczem z brzuszkiem obstawiającym trasę.
Nie, żebym miał coś do obstawiania trasy, ale mam do brzuszka 🙂
Myślę, że po takiej deklaracji w niedalekiej przyszłości TriCity Ultra wróci na biegową mapę Trójmiasta. A na koniec chciałbym Cię zapytać o Łemkowynę. Twój opis wydarzeń w drodze na ten bieg jest moim ulubionym tekstem, zawsze chętnie do niego wracam. Rozumiem, że przed Gdańsk Maratonem nie planujesz takiego rewolucyjnego spędzania wieczoru? Przy okazji gratuluję projektu strony ŁUT!
Do Gdańska na szczęście nie będę jechał przez Częstochowę. Wszystko będzie grzecznie 🙂
Foto główne: Leszek Służewski.
W pierwszym akapicie znajdziecie link to FB Tomka, poniżej odnośnik do Instagrama:
Wyświetl ten post na Instagramie.
1:29:04 Gdynia Półmaraton. Adamie @2h59min.pl jak myślisz? Mogę wracać na dzielnię z takim wynikiem?