Ultra to stan umysłu

W końcu zaliczyłem zawody! Oczywiście nie tak to miało wyglądać, ale mimo wszystko było przyjemnie. Tym razem jednak nie zabiorę Was na trasę TriCity Traila, bo wymyśliłem sobie, że wezmę udział w konkursie i powalczę o Suunto 9. Więc relacja będzie, ale po ogłoszeniu wyników. W każdym razie spiąłem tyłek, bo myślałem, że mam czas na zgłoszenie do 22 lipca, ale od kiedy jestem ultrasem, to zacząłem czytać regulaminy, a tam jak byk napisane, że deadlinem jest poniedziałek. A przeczytałem ten regulamin wczoraj rano,… więc wiecie co robiłem wczoraj popołudniu?

No i może dobrze, że tak wyszło, bo gdyby nie to, to wczoraj bym się lenił, a tak trochę musiałem pomyśleć, a potem te myśli “przelać na papier”. I powiem Wam, że poszło lepiej niż sam bieg, który mogę w kilku słowach opisać tak: było ciężej niż się spodziewałem. Do czterdziestego kilometra sielanka, ale potem zaczęło boleć. I co z tego, że miesiąc w miesiąc trzysta kilometrów na liczniku, jak żadnej trzydziestki nie zaliczyliśmy. A chyba będzie trzeba do planu treningowego wrzucić chociaż raz w miesiącu taki długi trening, a może i zahaczyć o czterdziestkę, co by potem bolało mniej.

Dla mnie też pewnie problemem mogło być tempo dalekie od mojego treningowego, bardzo luźnego wybiegania. No i zdecydowanie czas spędzony na trasie. Rok temu na TCT biegłem ponad osiem godzin, ale to jedyny bieg, który trwał powyżej pięciu godzin (następny jest Garmin Ultra Race – 4:30:17), więc w pewnym momencie ten czas na trasie zaczął mi ciążyć. Ale powtórzę: było przyjemnie, było fajnie, chciało się żyć. W relacji nie pisałem też o tym, że jeszcze z żoną nie dorośliśmy do Rzeźnika w parze. Jeszcze trochę poczekamy… Ale wciąż się lubimy, jakby ktoś pytał.

To był mój pierwszy i ostatni bieg wirtualny. TCT było moim pierwszy ultra, jest moim pierwszym wirtualnym startem, więc będzie co wspominać przy okazji kolejnych edycji, miejmy nadzieję, że już bardzo normalnych. Nie wyobrażam sobie biegać piątki, czy dyszki wirtualnie. Dla mnie to jest po prostu trening. Wolę napisać już do pana Bagińskiego i poprosić, żeby mnie przeorał na zbiornikach. A z tego co widziałem, to zaraz mój bieg w trupa będzie dla niego biegiem progowym : )

Żeby było śmiesznie, to bardzo chciałem odpocząć po ultra. Dzisiaj jest trzeci dzień odpoczynku i już myślę o powrocie…

*

Przed pięćdziesiątką, bo udało się “dokręcić”, zaaplikowałem sobie:

  • we wtorek 13 kilometrów biegu z narastającą prędkością ze średnią 4’30” na tętnie 147 bpm (to chyba już całkiem sensownie?),
  • piętnastkę w środę, na którą się złożyły dwa kilometry po 3’32” i 10×300 metrów (3’23” – 3’30”) z taką samą przerwą – niby fajny trening i całkiem solidnie zrobiony, ale już w głowie miałem chyba sobotnie ultra i starałem się pilnować, żeby się nie uryrać,
  • i luźną dyszkę po 5’32” w czwartek.

A w sobotę wiadomo:

Zdrówka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.