Pamiętaj słowa matki

Zjedz mięsko, zostaw ziemniaczki.

Przypuszczam, że każdy z Was słyszał te słowa setki razy. Być może niektórzy słyszą je do dzisiaj, a może powtarzają swoim dzieciom. I niech to będzie punktem wyjścia do “The Game Changers”. Obejrzeliśmy wczoraj netflixowy dokument pod tym tytułem. Pewnie ten, kto mięsa nie je zatriumfował, bo wydźwięk jest taki, że rośliny dają moc (bo dają!). Nie będę wchodził w szczegóły, bo w naszym domu specjalistką od żywienia jest Agnieszka. Ja się na tym znam tyle, co od niej usłyszę i dobrze mi z tym (dobra, czasem coś przeczytam…). Ten dokument raczej zadał mi jedno pytanie, kiedy przyjdzie moment na ten ostateczny krok i pożegnanie z jajkami i serem (i rybami, których jednak w diecie co raz mniej), które w chwili obecnej są ostatnim pośrednikiem między dietą wegetariańską, a wegańską. Myślę, że to kwestia tygodni aż nadejdzie próba rezygnacji i z tego. A dokument polecam, można obejrzeć na youtubie i samemu wyciągnąć wnioski. Ja nie mam zamiaru nikogo namawiać do rezygnacji z pokarmów mięsnych. Ale raz jeszcze zapraszam na insta mojej żony, gdzie można podejrzeć, ile można dobroci wyczarować tylko z produktów roślinnych.

Tytuł tego tekstu miał być nawiązaniem do mojej mamy i jej biegowej wiedzy, której… nie ma. Albo raczej ma tyle, ile potrzebuje do szczęścia. Dlatego bardzo lubię z nią rozmawiać po biegach. Nie zna mojej życiówki na żadnym dystansie, nie wie, czy 38 minut na dyszkę to dobry wynik i dlaczego dwójka z przodu na maratonie tak bardzo cieszy. Na moim (naszym) biegu była raz, ale za to wie kiedy, gdzie i na ile kilometrów startujemy i czeka na info po biegu, jak poszło i czy “żyjemy”. Raczej tylko słucha, bo nie wie o co pytać. Chociaż zawsze zadaje jedno pytanie, które dla mnie jest punktem startu do tego tekstu: Czy jesteś z siebie zadowolony? Tylko jedno, ale jakże trafne pytanie. Wszyscy pytają o wynik, o miejsce, ale o to, czy jestem z siebie zadowolony nikt mnie pyta. Sam siebie o to zacząłem od pewnego czasu pytać. I to jest pytanie ważne, nie tylko z biegowego punktu widzenia, również z życiowego.

Dla większości biegaczy punktem odniesienia jest czas. Kilka minut, ba, kilka sekund potrafi zmienić nasze nastawienie względem startu. I przez pryzmat tych kilku sekund potrafimy siebie oceniać. Ale czy… warto? Czasami warunki, czasami życiowa sytuacja, czasami problemy na trasie, cokolwiek, może sprawić, że uzyskujemy czas gorszy od planowanego, ale czy to oznacza, że mam z tego powodu powiedzieć, że ten bieg był do dupy? Czasami właśnie te problemy na trasie, ale przezwyciężone, mogą właśnie dać więcej satysfakcji, niż uzyskany wynik. A czasami (szczególnie w biegach ultra) ważniejsza jest droga, poznawanie siebie, swoich słabości, mocnych stron i praca nad tymi elementami, niż uzyskany na mecie wynik.

Nie chcę pisać, że wyniki są sprawą drugorzędną, ale czy tygodnie, albo i miesiące przygotowań mają być odpowiedzią na pytanie, czy jesteś wartościowy? Jesteśmy amatorami, z większym lub mniejszym zacięciem, większymi lub mniejszymi możliwościami. Nieudany maraton nie oznacza, że mamy być z siebie niezadowoleni. Cieszcie się z kilometrów, startów, mniej i bardziej udane biegi będą się zdarzać i to jest normalne, niech serducho Wam powie, czy było warto i czy zrobiliście wszystko, co mogliście, żeby spojrzeć w lustro, żeby sobie powiedzieć, jestem z siebie zadowolony (i nawet te kilka sekund tego nie zmieni).

Foto główne: Tomasz Szwajkowski. TriCity Trail. Meta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.