3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc 2022 [relacja]

Jest 5:30, z Karpacza wróciliśmy wczoraj przed 21:00, a ja w przypływie euforii zaproponowałem Radkowi, że zawiozę go na start TriCity Trail, więc wstałem o 3:30, po czwartej wyszedłem z domu i niedawno wróciłem. Żona śpi, pies również, więc zrobiłem sobie drugą kawę i pomyślałem, że wrócę wspomnieniami do trzykrotnego zdobycia Śnieżki. Mam nadzieję, że mimo wczesnej godziny uda mi się to sprawnie poskładać w całość.

Na bieg zapisaliśmy się w grudniu, więc było dużo czasu, żeby oswoić się z myślą, co nas czeka. Do Karpacza jechaliśmy głównie na urlop, a przy okazji liczyliśmy na piękną, biegową przygodę. I nie zaskoczę Was, jeśli już na wczesnym etapie tego tekstu napiszę, że wszystko się udało. Było wybornie i mam nadzieję, że uda mi się oddać ten ogrom emocji i o niczym nie zapomnę.

Na miejscu zameldowaliśmy się dwa dni przed biegiem i zaczęliśmy od luźnej dyszki po mieście, żeby rozprostować nogi po podróży. Kolejnego dnia wybraliśmy się z Agnieszką i Bajką na Skalny Stół (1 281 m, n.p.m., żeby się nie zamulać i już poczuć magię Karkonoszy). Po południu poszliśmy odebrać pakiety startowe i spotkaliśmy się z Andrzejem. W biurze zawodów spędziliśmy więcej czasu, niż planowaliśmy. Obejrzeliśmy medale, kupiliśmy koszulki, zrobiliśmy kilka zdjęć i grzecznie się rozeszliśmy.

Fot. Irracjonalny Piórek / Poltrax

Dzień startu zaczęliśmy od kawy. I śniadania. Na trasę ruszaliśmy o 9:00, więc mieliśmy dużo czasu, żeby ze wszystkim zdążyć. Ja, klasycznie, zdecydowałem się na start w “szczęśliwej” koszulce z Kaszubskiej Poniewierki. Do plecaka zapakowałem pięć żeli Trec Endurance, jeden z flasków napełniłem izotonikiem (również od Treca), a drugi wodą. Wziąłem ze sobą również folię NRC, mimo iż nie była na wyposażeniu obowiązkowym, ale pomyślałem, że może się przydać, bo zapowiadał się upalny dzień. Przed samym wyjściem jeszcze wyprowadziłem psa na krótki spacer i chwilę po ósmej byliśmy w drodze na linię startu. Oczywiście przed biegiem zdążyliśmy przybić piątkę z Andrzejem (a jak!), skorzystaliśmy z łazienki i czekaliśmy w tłumie na rozpoczęcie zabawy. Nie spodziewałem się, że już na tym etapie będzie we mnie tyle emocji.

Fot. Irracjonalny Piórek / Poltrax

Pierwsza pętla

Agnieszka mi tak do głowy nakładła, że mam nie szarżować i na siebie uważać, że zacząłem wolno. Bardzo wolno. A mimo wszystko lało się ze mnie niemiłosiernie. Cieszyłem się, że już od początku mogę się “wspierać” izotonikiem. Wydawało mi się, że będzie więcej biegania, a jest marsz pod górę. Dogania mnie Andrzej i sobie gadamy o pierdołach, mamy nawet czas, żeby zadzwonić do Radka i powiedzieć mu, że mamy się dobrze. “Uciekam” Andrzejowi mniej więcej w okolicy Strzechy Akademickiej, do Domu Śląskiego staram się podgonić i lecę na górę. Jeszcze jest fajnie, jeszcze jest przyjemnie. Dużo uśmiechu i pozytywnych wibracji. W górę idzie pięknie.

Na zbiegu nieco gorzej. Nie chcę skończyć zabawy na pierwszym okrążeniu, więc naprawdę delikatnie staram się zbiegać. Zahaczam o punkt odżywczy, napełniam flaski i lecę dalej. Zbieg czarnym szlakiem jest… przerażający. Do Kopy jest git, ale potem zaczynają się kamienie, które najpierw pozwalają na dość luźny bieg, ale potem (od Kotła Białego Jaru) trzeba już bardzo uważać. Te kilka minut na zaciągniętym hamulcu zaczynam delikatnie odczuwać, aż nagle kończą się kamienie i zaczyna się szuter, po którym można by było się pięknie puścić, ale tego nie robię. Pamiętam, że przede mną jeszcze dwa podejścia, więc trzeba sensownie rozłożyć siły. Tracę kilka pozycji, chociaż nie wiem, czy wyprzedzają mnie ultrasi, czy zawodnicy z krótszych dystansów.

Do mety / punktu odżywczego dobiegam po dwóch godzinach i pięciu minutach. Jestem 31., uzupełniam zapasy i cyk, lecę na górę.

Organizacja tej imprezy absolutnie przewyższyła moje oczekiwania. I tu nie chodzi o jakieś “grube” tematy, tylko po prostu o takie ludzkie podejście. Widać było, że każdy chce, żeby uczestnicy czuli się jak najlepiej.

Fot. UltraLovers

Druga pętla

Na mijance spotykam najpierw Andrzeja (było misio), Tomka Korpalskiego (była piąteczka) i Agnieszkę (był buziak). Wszyscy uśmiechnięci i wyluzowani, więc i mi na serduszku lżej.

Spodziewałem się, że będzie ciężko, ale początek jest skrojony dla mnie. Delikatnie w górę, ale tak, że można podgonić. Zakładam sobie, że do schroniska Nad Łomniczką za każde trzy minuty biegu należy mi się minuta marszu. Powoli pnę się w górę klasyfikacji, ale kończy się “rumakowanie” i zaczyna mozolna wspinaczka. Zaliczam napełnianie flaska w strumyku. Już nie jest gorąco, tylko zajebiście gorąco. Ale wychodzę z założenia, że to tylko dwa kilometry i 400 metrów w górę, a potem będzie “lżej”. Na punkcie zostałem zlany lodowatą wodą, ale jest mi wszystko jedno, bo i tak od piątego kilometra wyglądam jakbym dopiero co wyszedł ze strumyka…, albo po prostu się posikał, haha. Drugie wejście na Śnieżkę nie jest jeszcze takie złe, sił dodają turyści, którzy z podziwem patrzą na nasze poczynania. Zbieg Drogą Jubileuszową jeszcze bardziej spokojny, niż za pierwszym razem. Znowu zahaczam o punkt odżywczy, na którym “impreza” pełną gębą!

Fot. BikeLife

Aż by się chciało zostać i pobiesiadować z ekipą, ale nie ma czasu, trzeba lecieć na dół, a raczej spokojnie i rozważnie stawiać kroki i zostawić sobie trochę sił na ostatnie okrążenie.

Cztery godziny i dwadzieścia trzy minuty rywalizacji za mną, 19. miejsce i można wracać na szczyt. Ostatni raz.

Wolontariusze – mistrzostwo świata! To, co się działo na trasie, i to nie tylko na punktach odżywczych, to petarda. Pasja!

Trzecia pętla

Hop, hop, hop i już jestem na szlaku zielonym. Mijam kolegę, który ma problem z łydkami. A gdzieś w międzyczasie wyciągam telefon i sprawdzam, czy na drugim punkcie zameldowała się Agnieszka. Na podejściu dzwonię do Radka, bo widzę od niego wiadomość… i mijam Rafała Kota. Liczę na to, że od Polany wrócę do biegu. Do Pielgrzymów jeszcze jako tako to idzie. Wspinaczka na Słonecznik to koszmar, ciągnie się w nieskończoność. Jedyny plus jest taki, że właśnie gdzieś na tym podejściu zobaczyłem, że Agnieszka i Andrzej mają za sobą drugą pętle.

Na Słoneczniku czeka dwóch wolontariuszy, którzy kierują mnie w stronę Śnieżki. Zaczynam biec, więc nie jest ze mną tak źle. Wyprzedzam zawodnika, który minął mnie na drugim podejściu i wygląda to całkiem sympatycznie. Dostaje info, że jestem w pierwszej piętnastce (dobra wiadomość) i do kolejnego zawodnika mam ponad dziesięć minut straty (zła wiadomość). Do Domu Śląskiego próbuję biec, potem próbuję iść i się nie zatrzymywać… Czym bliżej szczytu, tym więcej emocji. Słyszę dzwonki, tylko nie wiem, czy to nie omamy słuchowe. Na górze otrzymuje pierwsze gratulacje, bo oni wiedzą, że przede mną już “tylko” ostatni zbieg.

Fot. BikeLife

Przy Domu Śląskim zatrzymuje się i dziękuję bardzo wszystkim, którzy “pracowali” na tym punkcie, dziękuję za piwko, które otrzymałem jeszcze przed ostatnim atakiem na Śnieżkę i myślę sobie, że teraz wystarczy tylko się nie zabić. W międzyczasie wyprzedza mnie jeden zawodnik, ale nie mam z nim kompletnie szans na zbiegu, gdyby było pod górę, to mógłbym jeszcze powalczyć, ale jak myślę o zejściu, to mam już mięciutkie nogi. Po drodze otrzymuje kolejne gratulacje, dociera do mnie, że zaraz będę na mecie. Na “nieszczęście” spotykam jeszcze pana z kamerą, który biegnąc obok sprawia, że i mi udziela się presja i, cholera jasna, biegnę i to szybko! Znaczy się poniżej pięciu minut na kilometr, więc w tym momencie to jest szybko!

Meta!

07:20:36! 15. miejsce… i 13. wśród mężczyzn.

Pamiętam, że na mecie czekał burmistrz, ale nie pamiętam, czy przybiłem z nim piątkę. Napiłem się i szybko leciałem do domu, gdzie czekała Bajka. Nie miałem czasu, żeby się nacieszyć atmosferą mety. Nie w tym momencie, ale są sprawy ważne i ważniejsze. Spacer, prysznic, w auto. Miałem nadzieję, że zdążę zobaczyć jak rywalizację kończy Agnieszka. Nie zdążyłem : )

08:36:13 i 8. miejsce wśród kobiet : )

Poczekaliśmy na Andrzeja. Wyczerpany usiadłem na miejscu burmistrza. Przepraszam…

09:12:55.

179 osób ukończyło rywalizację. 69 zaliczyło DNF.

Rozdanie nagród było o 20:30 na głównej ulicy. Mega klimat, więc od samego początku do samego końca było pięknie.

Fot. Kasia Mojek

*

Moim zdaniem to najprzyjemniejsza impreza biegowa, w której miałem przyjemność uczestniczyć.
Najlepiej zorganizowana, z najładniejszą i najtrudniejszą trasą, z najpiękniejszym medalem. No i nigdy mnie tak nie sponiewierało.

Wyniki 3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc 2022

Fot. UltraLovers

Było 25-30 stopni. Okropnie gorąco. Ale cieszę się, że właśnie tak. Tydzień później wchodziliśmy na Śnieżkę przy temperaturze około pięciu stopni przy padającym deszczu i silnym wietrze, więc odczuwalnie mogło być w okolicy, albo nawet poniżej, zera. W takich warunkach nie chciałbym tego przeżyć, serio.

*

Kilka osób mnie pytało, czy jestem zadowolony z siebie. Tak! I to bardzo. Po dwóch pętlach (4:23) myślałem, że jest szansa, że rozmienię siedem godzin…, ale byłem naiwny. Mimo wszystko jest petarda. Zacząłem wolniej, skończyłem szybciej, nie miałem żadnych większych kryzysów. Poza punktami odżywczymi się nie zatrzymywałem, powoli parłem do przodu, nawet gdy już mi się wydawało, że nie mam sił. Nie będę pisał, że mogłem urwać kilka minut, bo gdybym mógł, to bym urwał 😉

*

W międzyczasie zjadłem śniadanie i wyszedłem z psem. No i skończyłem relację, a jest dopiero chwila po dziewiątej. To będzie dobry dzień!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.