Rozgrzewając chłód. Piotr Suchenia [recenzja]

“Nie ma powodu, dla którego nie powinieneś żyć tak, jak nakazuje Ci serce”

Takim zdaniem kończy się wstęp do książki Piotra Sucheni. Może to nie jest najlepszy moment, żeby faktycznie rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, ale czy znajdzie się lepsza chwila, żeby odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: co lubię w życiu robić?

Ja na przykład lubię biegać. Biegać też lubi Piotr Suchenia. Ale to już wiecie. Czy dowiecie się czegoś więcej o samym Piotrze z jego książki? Wydaję mi się, że jeśli czytacie regularnie jego bloga i śledzicie jego dokonania, to nic nie ma prawa was zaskoczyć (może poza tym, że Kaczyński byłby z niego dumny). Nie jest to też książka o bieganiu, tylko i wyłącznie. Jeśli liczycie na długie opisy z tras, wewnętrzną walkę bohatera z demonami, czy zderzenia ze ścianą i jej przezwyciężanie, to również się rozczarujecie. Nie jest to heros, który przez 80% czasu dostaje od życia łomot i jedno nagłe, wyjątkowe wydarzenie wszystko zmienia. W tej książce poznajemy normalnego (na pozór) człowieka, takiego jak każdy z nas. Z głową pełną pomysłów i marzeniami. Z problemami i ograniczeniami. Który nie bał się wyjść ze swojej strefy komfortu i od słów przeszedł do czynów.

Język, którym Piotr komunikuje się z czytelnikiem jest prosty. Jak coś jest czarne, to jest czarne. Jak białe, jak niedźwiedź polarny, to białe jak niedźwiedź polarny. Nie ma czarowania i dróg na skróty. Jest przekaz prosty i konkretny. Jest też pozytywne nastawienie do wszystkich i wszystkiego, nawet do tych sytuacji, które niejednego człowieka by już dawno załamały. Jest cel, ale jest też droga i to ona jest tutaj najważniejsza.

Jest też cała masa informacji turystycznych. Jeśli więc lubicie chłodne klimaty i wybieracie się do Tromso, czy na Spitsbergen (wiedzieliście, że zabronione jest tam posiadanie kota?!), to czytajcie i szukajcie inspiracji. Może właśnie podążycie szlakiem Piotra i przy okazji dacie mi znać, czy to, co pisze o tutejszych rarytasach jest prawdą i czy norweskie piwo jest faktycznie takie smaczne.

Nie znajdziecie tutaj porad treningowych, czy lepiej biegać interwały, czy biegi ciągłe, to nie oznacza, że jest pozbawiona aspektów edukacyjnych. Między wierszami wyczytacie, że bariery i granice rodzą się w głowie, jak ważne są regularne badania, że warto przed startem zapoznać się z trasą i jej profilem, czy po prostu, że nie najlepszym pomysłem jest testowanie nowych rozwiązań na maratonie. Wszystko to już powinniście wiedzieć i jest to sympatycznie wkomponowane w tą pełną przygód książkę.

Dwa cytaty, które najbardziej utknęły mi w głowie to:

Lenistwo i wymówki to dwie największe wady amatorów.

Maratończycy… Marzyciele i pasjonaci.

One oddają podejście Piotra do ciężkiej pracy i też tą romantyczną stronę biegania, pełną pasji i marzeń.

Mam wrażenie, że już za dużo napisałem, ale to nie powinno was pozbawić radości z czytania. Ja usiadłem jednego popołudnia i przewracałem stronę za stroną. Dałem się wciągnąć w mroźny świat, który z romantycznym zacięciem poznawałem. Żałowałem tylko, że tak szybko dotarłem do końca. Bo tak, jak nagle książka się zaczyna, tak też nagle się kończy. I dotyczy tylko tych “arktycznych” dokonań Piotra, pomijając całą resztę, która się działa w międzyczasie. Taka koncepcja autora, która niewątpliwie się broni, ale ja czuję niedosyt, bo chętnie bym poczytał również o tych maratonach w Tajlandii, Australii, czy Ugandzie. A także o wszystkich, co się działo jeszcze wcześniej…

Ach, na koniec – cieszy mnie niezmiernie, że jest to książka Piotra takiego, jakiego znam z bloga. Żałuję jednak, że ani razu nie padło słynne już jest GIT, a naprawdę w tym przypadku jest git!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.