Krótko, szybko, szybko, długo

Rok temu biegłem w TriCity Trailu. 82 kilometry. Na raz. Ale było fajnie.

Teraz mogę sobie obejrzeć co najwyżej wideo z zeszłorocznej edycji.

I słodko-gorzko myśleć o starcie wirtualnym. Będzie to jedyny bieg, który planuję udział w takiej formule. Nie czuję tego kompletnie, ale… lubię ten bieg, udział w tej edycji daje zniżkę na start w 2021 roku, mogę też w jakiś sposób wspomóc “lokalny biznes”. No i będę miał chociaż jeden medal z datą 2020. Dzisiaj dostałem wiadomość, że pakiet startowy już zmierza do paczkomatu. Będę się cieszył jak go dostanę, a do biegu podejdziemy tak, jak kiedyś baaaardzo chciałem, czyli…

Chciałbym wystartować gdzieś w ultra. Fajną ekipą. Taką, jaką spotykamy się w weekend na biegową podróż po TPK, gdzie nie ma ciśnienia na czas i wynik, gdzie można się zatrzymać, napić, zrobić kilka zdjęć, pobiec dalej, szybciej lub wolniej, przy okazji pogadać osprzęcie audio, zakupie mieszkania/domu, promocjach w Lidlu, polskiej ekstraklasie, czy swoich ostatnich treningach, albo planach na przyszłość. Albo milczeć, słuchać siebie, odgłosów lasu, oddechów towarzyszy. [więcej w tym tekście]

Na razie w fajnej ekipie jest żona. Jak będę wiedział, kiedy chcemy to przebiec, to oczywiście mogę dać znać.

*

Tym razem było spokojnie. Tydzień temu byłem zajechany po dziewięćdziesięciu kilometrach, więc tym razem prawie dwadzieścia mniej, ale za to wpadły dwie szybkie jednostki i naprawdę długie wybieganie… Ale też “tylko” cztery biegowe treningi.

Zaczęło się od 13,6 km we wtorek, ze średnim tempem koło 5:10 min/km.

Dzień później 16 kilometrów. Całkiem mocna dyszka (po 4:05) i luźniejsza szóstka (około 4:20-25).

W czwartek pospałem, a na bieganie wybrałem się po pracy. Założyłem ZF3, planowałem jeszcze poprawić, ale żołądek miał to w nosie i trochę mi przeszkodził. Z planowanych dwunastu kilometrów mocnego biegu zrobiłem dziesięć (3:56), potem dwa jeszcze całkiem solidne, a potem spotkałem kolegę i był delikatny chill. Skończyłem z 15 km w nogach. To był drugi dzień mocniejszego biegania i byłem zadowolony z efektu. Jednak pod wieczór się okazało, że delikatnie się odwodniłem…

Ale nie dlatego dopiero w niedzielę się wybrałem na kolejny trening : ) Po pierwsze się bawiłem, po drugie odpoczywałem, po trzecie nawet przez chwilę nie myślałem o bieganiu. Jak już się jednak zebraliśmy, to 26,7 km weszło aż miło. I było tak jak przed tygodniem. Wybieg z domu w kierunku lasu, brak ciśnienia, totalny chill. Biegło się lekko i swobodnie… Chociaż po dwóch i pół godzinach zaczynałem lekko odczuwać trudy biegu.

71,46 km w biegu. Plus dwa treningi siłowe. Tragedii nie ma.

Zdrówka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.